niedziela, 22 czerwca 2014

Szlachta nie pracuje! Czyli jak wyglądały moje poszukiwania pracy...?

W moich zakładkach ciągle widnieją linki do ofert, na które odpowiedziałam, wysyłając moje CV, a to już mija trzeci miesiąc w mojej pracy. Wysyłałam je wszędzie. Dałabym się pokroić za darmowy staż, żeby tylko wyrwać się z domu i w końcu zacząć zdobywać doświadczenie!

Muszę się przyznać, że wysyłając to decydujące CV byłam pewna, że mnie nie przyjmą. Ale po roku niby to szukania, niby to obijania, postanowiłam sobie: dość tego - w ciągu miesiąca znajdę pracę! Kiedy wyobrażałam sobie siebie w mojej pracy marzeń, gdzieś w agencji reklamy, realizującą projekty znanych firm, wiedziałam, że te marzenia są zbyt śmiałe. Po wybraniu straszliwie nieprzyszłościowych studiów, dopiero na V roku ktoś powiedział, że w tym zawodzie praca na etat jest niemożliwa, a ja naiwna dopiero wtedy się zorientowałam, że tak naprawdę jest i że nie ma co liczyć na swoje biureczko i krzesło obrotowe, przerwy kawowe, ani na popracowe spotkania integracyjne przy piwie.
Chciałam więc cokolwiek, byle by było z tego trochę monet.

Wysyłałam setki CV, wiele z nich do dziś pozostało bez odpowiedzi ;)
Poniżej przytaczam skutki mojego postanowienia (całość działa się może na przestrzeni 3 tygodni).

Wysłałam CV do salonu sprzedaży okien, jako asystentka zarządu - robota papierkowa, telefony, faxe, komputer, robienie kawy. Pomyślałam: "dlaczego nie?". Zadzwonił miły pan, który chciał mnie zaprosić na rozmowę, ale widać było, że bardzo chciał porozmawiać. Wypytał mnie o wiele rzeczy, ale również zmusił mnie do zastanowienia się nad tym czy aby na pewno jakakolwiek praca mnie satysfakcjonuje? Że po studiach chce się czegoś więcej, niż praca opierająca się na odbieraniu telefonów i układania papierów. I mogę podziękować temu facetowi za te pytania, bo wtedy stwierdziłam, że nie chcę byle jakiej pracy. Chcę  satysfacjonującą pracę w zawodzie, dzięki, której się rozwinę.

Wysłałam również do biura, które oferowało pracę jako asystent managera - umawianie spotkań, kontakt z klientami i ogólnie pomoc przy zorganizowaniu czasu. O tej pracy życia wspominałam tutaj. Ładne biuro w centrum, drogie samochody, uśmiechnięci pracownicy ubrani w garnitury. Kilkuetapowa rekrutacja, ładne historyjki o sukcesie "od pucybuta do milionera", wzruszające historie pracowników, szkolenia opierające się o wszystkie książki rozwojowe, które już znałam... i głęboko ukrywający się szwindel. Tak naprawdę nikt nam nie mówił na czym ta praca miałaby polegać, ale obiecywano, że po roku dorobimy się super bryki, a wszystkie niepochlebne opinie w Internecie, to tylko bełty leniwych ludzi, którym nie chciało się pracować. Inni kandydaci do pracy - bardzo desperacko poszukujący pracy (jak ja)... Byłam chyba na 2 spotkaniach szkoleniowych, ale zrezygnowałam, bo wciąż nie było konkretów i coś mi śmierdziało, a na pewno nie miałam ochoty wciskać jakimś starszym osobom produktów finansowych, które wpędzą ich w długi.

Wysłałam do miejsca, które szukało pracownika biurowego. Historia bardzo podobna jak powyżej. Ładne biuro, eleganccy ludzie, rozmowa kwalifikacyjna częściowo po angielsku, pełen profesjonalizm. Znowu chodziło o produkty finansowe, na których się zupełnie nie znam. Również jak w powyższym przypadku nikomu to nie przeszkadzało, bo firma oferowała pakiet bezpłatnych szkoleń. Jednak nie zostałam zaproszona na kolejny etap rekrutacji... myślę, że dlatego, że zbyt zdecydowanie dopytywałam rekrutującej mnie osoby na czym KONKRETNIE będzie polegała ta praca. Dziewczyna może kilka lat starsza ode mnie udzielała uroczo wymijających odpowiedzi i nie chciała mi powiedzieć zupełnie NIC. Wyszłam stamtąd z poczuciem niesamowicie zmarnowanego czasu i zdecydowałam, że już nigdy nie wyślę aplikacji w miejsce, gdzie nie ma podanej nazwy firmy, bo wiadomo, że jest to jakaś śmierdząca sprawa.

Wysłałam też CV do jakiegoś biura do działu HR. Co prawda na bezpłatny staż, ale pomyślałam, że dobre i to, bo mam koleżankę, która pracuje w HR w agencji pracy tymczasowej i bardzo sobie chwali. A z doświadczeniem (chociażby trzymiesięcznym) zawsze byłoby łatwiej. Poza tym nowe środowisko, nowi ludzie, ogólnie - przygoda. Zaprosili mnie na rozmowę, ale musiałam odmówić, bo w tym samym czasie umówiona byłam na 2gi etap rekrutacji w innej firmie.

Wysłałam też do sklepu z bielizną w galerii handlowej. Kiedyś pracowałam w innym sklepie z bielizną i pomyślałam sobie, że byłaby to lekka praca, zarobiłabym kasę na bieżące wydatki, a dodatkowo odłożyła sobie na kurs, o którym marzę. Zaprosili mnie na rozmowę, ale też musiałam odmówić, bo już miałam zaklepaną pracę w poniższej korpo.

Wysłałam CV również do dobrze znanej w Krakowie korporacji, w której w zależności od projektów ogólnie pracuje się przy różnych rzeczach. Słyszałam, że przyjmują tam wszystkich, którzy umieją angielski, więc od razu po nieudanej przygodzie z produktami finansowymi, wysłałam tam CV. Po krótkim czasie zadzwoniła pani i umówiła mnie na telefoniczny interview po angielsku. Kilka dni później porozmawiałam sobie z jakąś niewyraźną panią, którą ledwo co słyszałam, ale widocznie mój angielski okazał się na tyle OK, że zaprosili mnie na spotkanie. Spotkanie było w olbrzymim biurowcu firmy, gdzie jest milion wind i białych kołnierzyków, a wchodząc do windy nie wiesz w jakim języku się przywitać, bo tyle jest tam ludzi różnych narodowości. Byłam rekrutowana do projektu obsługującego Finlandię, był to zwykły help-desk, podążanie za procedurami. Rozmowa trwała godzinę, w całości była po angielsku z bardzo sympatycznymi facetami, kierującymi projektem. Wypadłam dobrze, bo nazajutrz zadzwoniła pani z HR i powiedziała, że mogę zacząć od poniedziałku... Byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby nie jeden fakt...

I w końcu - wysłałam moje CV do pewnej agencji reklamowej, gdzie na jej stronie podpatrzyłam, że szukają pracownika. Oferta ta była najbliższa memu sercu, bo to było coś, co bym chciała robić. Jednak nie miałam doświadczenia na tym stanowisku, więc moja pewność siebie = 0. Brałam udział w różnych internetowych projektach, ale żaden z nich nie dotyczył tego, na czym polegała praca. Byłam bardzo zajęta rozmowami i przygotowaniem się do pracy w korpo o której wspominałam wcześniej i już tam miałam zacząć w PN pracę... ale stwierdziłam, że w PT (trzy dni przed początkiem pracy w innej firmie) poszłam na rozmowę. 

Facet maglował mnie całą godzinę, wypytywał o dużo technicznych rzeczy, wskaźników, sytuacji na rynku, skuteczności reklamy, nowinek mediowych, nowości w reklamie, informacji o firmie, ogólnopolskim rynku reklamy, znajomości domów mediowych i wieeele innych. Wyszłam z gąbką zamiast mózgu. Co jak co, nie mogłam zarzucić, że nie było merytorycznej rozmowy - wiedzieli czego chcą, co mam wiedzieć, a nie jakieś pitu pitu. Miałam bardzo złe odczucia, bo nie wszystko wiedziałam (dużo, ale nie wszystko). 

Byłam pewna, że mnie nie przyjmą, ale cieszyłam się, bo w końcu dowiedziałam się jak wygląda POWAŻNA rozmowa kwalifikacyjna w branży. Jednak jakaś mała iskra nadziei była, że jednak się uda, bo zadzwoniłam do korpo i spytałam czy możliwe by było rozpoczęcie pracy tydzień później (a co! spytać nie zaszkodzi!). O dziwo nie było żadnego problemu, a ja mogłam poczekać na odpowiedź z agencji. Przyszła już w poniedziałek - zadzwonił facet, który przeprowadzał ze mną rozmowę, powiedział, że bardzo się spodobałam i że chce mnie zaprosić na drugi etap rekrutacji - rozmowę z prezesem. Byłam mega szczęśliwa, chociaż wiedziałam, że to "tylko" kolejny etap i że mogę polec. Prezes oczywiście również maglował mnie godzinę, bardziej sprawdzał czy rozumiem ten rynek, mechanizmy, które nim rządzą, czy mam logiczne myślenie oraz czy "się nadaję" - było kilka zadań do policzenia, szybka strategia do wymyślenia. Powiem szczerze, że już byłam pewna, że mam pracę w korpo, więc nie zależało mi tak bardzo. Dzięki temu byłam wyluzowana, zrelaksowana, potraktowałam rozmowę jak przygodę - zagrałam pewną siebie osobę, która zna rynek - nawet był moment, kiedy miałam z prezesem małą utarczkę słowną... ale może podziałało to na moją korzyść, bo liczę, że pomyślał, że jestem charakterna i zdeterminowana. Kilka dni później zadzwonił facet, z którym rozmawiałam za pierwszym razem i powiedział, że możemy zacząć współpracę - opowiedział o warunkach i zaprosił na pierwszy dzień. Bez szkolenia, dni próbnych, od razu umowa o pracę na czas próbny. I od razu ostra jazda bez trzymanki, bo koleżanka z teamu zachorowała i musiałam przejąć wszystkie jej obowiązki... Powiem Wam że przy tempie pracy w agencji, to była szkoła życia! I jest nadal, choć już inaczej na to patrzę ;)

W ogóle myślę, że moja praca to jedna wielka wypadkowa wyborów i szczęśliwych zbiegów okoliczności. Miałam możliwość załatwienia sobie pracy po znajomości, bo Brodacz pracuje w branży, mam też wielu znajomych, którzy pracują w agencjach reklamy. Ale nie chciałam prosić się kogoś o pracę. Było to dla mnie upokarzające, że nie umiem sama zdobyć pracy. Chciałam udowodnić, że potrafię...

I się udało!

I patrząc na moją historię, widzicie, że da się "zaczepić gdzieś" bez doświadczenia, posiadając wiedzę. Miałam szczęście, bo pisałam pracę magisterską o rzeczach, z którymi teraz pracuję, więc znałam wiele pojęć i zjawisk. Widzicie też, że trzeba zaliczyć wiele wpadek, bezsensownych rozmów, rozmów po których nikt nie dzwoni, aż w końcu ktoś nas zaprosi do współpracy. Mieszkam w Krakowie, więc zdaję sobie, że tutaj łatwiej o pracę, jednak wierzę w to, że w końcu się udaje, nie tylko tym osobom mieszkającym w większych miastach.

I jak kilka miesięcy temu marzyłam o biurku, służbowym telefonie/laptopie, kubku z kawą z pracowego ekspresu, agencyjnym szumie, tym, że ciągle coś się dzieje i ciągle trzeba się uczyć nowych rzeczy, nowych ludziach, przyjemnych cyferkach na koncie, braku czasu i możliwości kupienia sobie czegoś drogiego "bo chcę"... tak teraz to się dzieje. 

Teraz wiem, że gdybym się bardziej postarała, znalazłabym pracę szybciej. W mojej pracy są rekrutowane kolejne osoby i wiem na co się zwraca uwagę, a co jest dyskwalifikujące. Gdybym wiedziała o tych rzeczach wcześniej, to z pewnością nie straciłabym tego roku bycia bezrobotną. Chociaż nie mogę powiedzieć, że ten czas był zmarnowany, bo nauczyłam się podstaw rosyjskiego i hiszpańskiego, a dodatkowo zajęłam się czymś, co mnie bardzo interesuje - grafiką. Teraz te rzeczy czekają na przypływ czasu, ale wiem, że mimo tego iż nie mam nigdy na nic czasu, to jestem w jednym z najlepszych momentów mojego życia!

Wiem, że takie rzeczy najprawdopodobniej nie interesują pewnej części z Was :) Ale również wiem, jak to jest nie móc znaleźć pracy i co się wtedy czuje, jaki kop jest potrzebny i że wszystkie rzeczy trzeba ułożyć sobie samemu w głowie. W następnym poście napiszę podpowiedzi, które być może pomogą komuś z Was w poszukiwaniach pracy :) A jak to u Was wygląda? Macie pracę marzeń czy dalej szukacie? Pochwalcie się jak wyglądały Wasze zmagania z szukaniem pierwszej poważnej pracy po studiach? A może pracowaliście przez cały ich okres i zbieraliście doświadczenie?

6 komentarzy:

  1. a mogłabyś napisać na co konkretnie zwracają uwagę przy rekrutacji? byłam już na kilku rozmowach kwalifikacyjnych, ale głównie dla funu, żeby zobaczyć jak to jest, przyzwyczaić się do tego.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak sobie myślę, że jak człowiek wie czego chce, to jednak łatwiej w życiu. Szkoda, że nie zawsze tak jest. Ja ciągle tego szukam...

    OdpowiedzUsuń
  3. Marzenia i pomysł na siebie znacznie ułatwia sprawę, ale próbowanie nowych rzeczy jest przecież właśnie szukaniem siebie.
    Można wiedzieć jakie to były te "nieprzyszłościowe studia"? :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj! Twoja historia z poszukiwaniem pracy jest ciekawa. Myślę, że wiele osób ma tak, że po jakimś czasie bezowocnego poszukiwania pracy odpuszcza na jakiś czas. I uważam, że to jest bardzo dobra decyzja. Jeśli ma sie taką możliwość to trzeba poznać siebie i zastanowić sie co chce się robić całe życie (albo chociaż jego część).

    Zanim zaczęłam pracę, rzuciłam studia, później trzy miesiące wegetowałam sobie w domu i od czasu do czasu wysyłałam gdzieś CV. W tym czasie jednak ŻYŁAM. Robiłam rzeczy, o których od dawna marzyłam, a na które nie miałam czasu. Było wspaniale i nadal wspominam ten czas z uśmiechem! Kiedy zadzwonili do mnie z ofertą bezpłatnego stażu, chociaż nie związanego z moim wcześniejszym kierunkiem, zgodziłam się. I to również była jedna z lepszych decyzji. Dzięki niej zaczęłam nowe studia i do dzisiaj robię to, co lubię. I chociaż, niestety, nie mam umowy o pracę, to liczę, że za rok postaram się o pracę, gdzie taką umowę będą oferować. Na razie postanowiłam, że chcę mieć luźniejszy czas i chociaż nie do końca mogę sobie na to pozwolić, to kiedy jak nie teraz.
    Trzeba iść za głosem serca! Tego się trzymam :)
    Słoneczne pozdrowienia, również z Krakowa

    OdpowiedzUsuń
  5. Po 2 roku wiem, że powinnam coś znaleźć - ponoć w branży IT przecież nie trudno się gdzieś zaczepić. To pracodawcy szukają programistów, a nie na odwrót. Ale przecież nie po to poszłam na bioinf, żeby zadowolić się zwykłą pracą przy kompie w korpo. Moje nagrody nobla? No nic, szara rzeczywistość, w wakacje siąść na tyłku i kodzić, by od września zaczać pracę - takie były moje myśli. Z drugiej stron wiem, brzmię jak szaleniec, ale już teraz łapię licencjat z neurobiologii na uczelni, chcę się tam wkręcić i zostać, mało komu się udaje. Jednak po twojej historii przyszła mi refleksja. Miałaś wymarzoną pracę, nie należy rezygnować z marzeń. Chyba poczekam jeszcze rok z pracą, co mi szkodzi ;) Try to design

    OdpowiedzUsuń
  6. Jestem świeżo po znalezieniu pracy, która na chwilę obecną bardzo mi się podoba. Pracy szukałam w sumie ze dwa miesiące, na spokojnie, przed skończeniem studiów, przyszedł moment, że miałam przynajmniej jedną rozmowę w tygodniu, raczej w dużych firmach. W jednej z nich miałam bardzo miłą przygodę, najpierw złożyłam dokumenty na jeden staż, byłam na dwóch etapach rekrutacji, tam się nie nadawałam, ale tak im sie spodobałam, że sami zaproponowali mi rozmowę z kierownikiem innego działu, ale musiałam z niej zrezygnować, bo dostałam pracę. A praca sama się o mnie upomniała i nie było dla mnie upokarzające, że ktoś znajomy zaproponował mi aplikację do tej firmy, sama bym do niej nie trafiła, miałam mgliste pojęcie co będę tam robić, ale wiedziałam, że chcę tą pracę dostałam ją i z każdym dniem się dziwię gdzie ja wylądowałam, ale pozytywnie. Sama możliwość współpracy z osobami dwa razy starszymi ode mnie i bardziej doświadczonymi jest ciekawym doświadczeniem.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że jesteś tutaj. Będzie mi miło, kiedy dorzucisz coś od siebie.
Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny!