piątek, 31 stycznia 2014

Shrekowy koktajl (szpinak i banan)


Nie jestem mistrzynią w zdrowym odżywianiu, ale bywają momenty, kiedy się staram. Bardzo lubię robić różnego rodzaju koktajle (mam zamrażarkę zawaloną kilogramami owoców sezonowych) na bazie mleka. Dziś pierwszy raz postanowiłam zmiksować szpinak z bananem. Rezultat przeszedł moje najśmielsze oczekiwania, bo koktajl jest bardzo smaczny, słodki i ma przyjemny shrekowy kolor.


Potrzebujemy:

  • cztery kulki szpinaku mrożonego w brykiecie
  • banan
  • łyżeczka siemienia lnianego
  • łyżka otrębów
  • łyżka płatków owsianych
  • jogurt, mleko

Wszystko wrzucamy do wysokiego naczynia i blendujemy. Dekorujemy płatkami migdałów. W koktajlu wyczuwany jest przede wszystkim banan, lekko czuć warzywny posmak szpinaku. Samo zdrowie... na zdrowie! Zdrowy i bardzo prosty koktajl. Moim kolejnym warzywem do wypróbowania jest ulubiony burak :)

A Wy lubicie przyrządzać koktajle? Jakich składników głównie używacie? Są to bardziej owocowe czy warzywne shake'i?

czwartek, 30 stycznia 2014

Niskie poczucie własnej wartości - co poszło nie tak?

MISTURA URBANA » As fotografias surrealistas de Brooke ShadenWielu z nas ma problem z poczuciem własnej wartości. Mamy poczucie, że to nasze postrzeganie siebie bardzo często nas spowalnia, zatrzymuje w miejscu, podczas gdybyśmy byli pewni siebie, wszystko byłoby prostsze. Osoby z niskim poczuciem własnej wartości są najczęściej zewnątrzsterowane - ciągle szukają recepty na życie, zapisują się na jogę, chodzą do wróżek, kupują określone produkty, podążają za modą, nie wychylają się ponad tłum, czerpią mądrość z poradników i czekają aż ich życie ulegnie zmianie. Trudno mi było zrozumieć skąd się wzięło moje niskie poczucie własnej wartości, bo miałam szczęśliwe dzieciństwo, ale kiedy trafiłam na Couching nr 1/2013 (artykuł on-line), to trochę więcej zrozumiałam. Uzmysłowienie sobie skąd to niskie poczucie własnej wartości się wzięło, obnaża wiele błędów w myśleniu i pomaga w zmianie optyki.

Tematem artykułu było błędne utożsamianie poczucia własnej wartości z wiarą we własne siły. Jak się okazuje nie jest to to samo, a te dwie rzeczy trzeba budować osobno, w zupełnie inny sposób. Ale jeśli coś pójdzie nie tak... grozi nam niskie poczucie własnej wartości. Zwłaszcza jeśli budujemy je na podstawie osiągnięć, sukcesów, pochwał i nagród.

CO POSZŁO NIE TAK?

Kiedy rodzi się dziecko, wszyscy dookoła się nim zachwycają. Dla rodziców i bliskich wspaniałe jest to jak leży, patrzy, gaworzy i macha rączkami. Jednak bardzo szybko sama obecność dziecka przestaje wystarczać i rodzice zaczynają snuć w stosunku do dziecka różne oczekiwania. Żeby leżało spokojnie, szybko nauczyło się siedzieć, nie płakało i było grzeczne. Jak dorasta zamiast doceniania obecności wartościuje się działania dziecka - chwali się namalowany przez nie obrazek, piątkę przyniesioną ze szkoły, ładnie napisane wypracowanie. Obecność zamienia się w ocenę. Obecność przestaje już być taka ważna, a jeśli nawet jest doceniana, to musi być ona ściśle określona, żeby wpasować się w oczekiwania rodziców. Zamiast być z dzieckiem, zaczynamy je wyłącznie oceniać. Nawet jeśli oceny - pochwały są pozytywne i zachęcające, sprawiamy przez to, że dziecko będzie identyfikowało poczucie własnej wartości z sukcesami, jakie będzie (albo i nie) osiągać.

Osoby, które mają wysokie poczucie własnej wartości z godnością przyjmą uwagi na temat ich pracy, wyglądu, sposobu bycia, podczas gdy osoby z niskim poczuciem własnej wartości w zależności od tego czy uwaga była pozytywna, czy negatywna, zmienią postrzeganie siebie. Będą rozpamiętywać, analizować, rozważać i uzależniać od zewnętrznych uwag swój własny obraz. Posiadanie niskiego poczucia własnej wartości może się objawiać bardzo różnie. Mogą to być reakcje lękowe, obawa przed porażką, rezygnacja z podejmowania działań, poczucie niewystarczalności i wycofanie. Może to być również wyniosłość, agresja wobec innych, przechwałki lub próba zbudowania "lepszego siebie" na podstawie wymyślonych faktów.

To wiara w siebie powinna być budowana zachętami bliskich, nauczycieli, pochwałami szefa i naszymi osobistymi sukcesami. Jasper Juul w książce Twoje kompetentne dziecko, napisał: "Jeśli ktoś ma zdrowe poczucie własnej wartości, to rzadko cierpi na brak wiary w siebie. W przeciwną stronę jednak ta zależność nie działa".

JAK TO WYGLĄDA W PRAKTYCE?

W artykule z Couchingu Robert Rient przywołał scenkę bardzo dobrze obrazującą różnicę pomiędzy docenianiem obecności, a ocenianiem:
Blog de wonderfull-citations - Page 4 - «Le bonheur n'existe pas, c'est la souffrance qui fait une pause.» ♥ - Skyrock.com"Czteroletni Krzyś czekał w domu na przyjście mamy z pracy; wymyślił, że zrobi dla niej laurkę, niecierpliwił się i tęsknił, całą energię włożył w tworzenie obrazu dla mamy. Gdy wróciła do domu, podbiegł do niej z wyciągniętą w dłoni laurką. Ta ucieszona powiedziała: "piękna laurka, świetnie ci to wyszło, musiałeś włożyć w to dużo pracy, masz talent, kto wie, może zostaniesz malarzem". Mama pochwaliła laurkę, zrobiła to z radością, ale Krzyś nie czuje, by spotkał się z nią emocjonalnie. On dał jej siebie, swój czas, energię. Uczucia umieścił na rysunku, który był tylko pretekstem, by powiedzieć: kocham. Krzyś podbiegł do mamy po obecność, a dostał ocenę. To, że jest ona pozytywna, buduje wiarę w siebie, ignorując poczucie własnej wartości".
Dziecko wymaga zauważenia i obecności, żeby wzmocnić swoje poczucie własnej wartości ("widzę cię", "jestem z tobą"), a dostaje ocenę ("piękna laurka", "bardzo ładnie się bawisz"). Przez to uczy się, że można zasłużyć na sympatię i aprobatę innych, wykonując określone czynności, robić to, czego oczekują, mówić to, co chcą usłyszeć. Dla rodziców (często nieświadomych) nie ma znaczenia to, że "są", ale to, co potrafią. Bycie zamienia się na zadania.

Powiecie, że przykład z dzieciństwa niewiele wnosi, to przytaczam taki z dorosłego życia:
"(...) dwoje zakochanych spotkało się po kilku dniach rozłąki. On został w ich mieszkaniu, ona wyjechała na szkolenie. Gdy wróciła, zaskoczył ją wysprzątanym mieszkaniem i samodzielnie ugotowaną kolacją, podczas której powiedział: "tęskniłem za tobą, kocham cię" i usłyszał od niej: "dziękuję, jak ty świetnie sprzątasz i gotujesz".
OCENIANIE JEST ZŁE?

Nie można rezygnować z ocen, bo są dobrym środkiem motywacyjnym, porządkującym i ułatwiającym życie. Jednak kiedy są używane w miejsce emocji, mogą skrzywdzić nasze poczucie własnej wartości. Jak dostrzec drugą osobę? Zapytaj o to, co myśli i co czuje, ale powstrzymaj się od oceniającego komentarza. 

Bo istnieje różnica pomiędzy:
zadaniem, a byciem
ocenianiem, a czuciem
obserwowaniem, a dostrzeżeniem.

Poczucie własnej wartości jest oczywiście pojęciem bardziej złożonym, opisałam tutaj tylko wycinek rzeczywistości, który był zaskoczeniem i oświeceniem dla mnie. Może kogoś z Was również zaskoczy.

A Wy? Na czym zbudowaliście/budujecie poczucie własnej wartości?

Po zorientowaniu się dlaczego moje poczucie własnej wartości kulało, staram się zrobić wszystko, żeby to, co mnie kiedyś spotkało, nie definiowało mnie obecnej. Wierzę, że osobowość człowieka jest na tyle plastyczna, że wiele rzeczy można zmienić ciężką pracą. Poczucie własnej wartości można bardzo podrasować, a najbardziej skuteczne było u mnie udawanie osoby pewnej siebie ;) ... ale o tym w kolejnych notkach.

Wszystkich zainteresowanych co u mnie słychać zapraszam na moją stronę na Facebooku i na mój profil na Instagramie.

niedziela, 26 stycznia 2014

Myśli, które zatruwają... czyli dlaczego nie warto myśleć za dużo?

Coasy Is Cool
Kiedy nie myślę o pewnych rzeczach, czuję się duchowo zdrowsza. Czasem jednak pozwalam im tłuc się po mojej głowie i wtedy z każdą chwilą czuję się bardziej nieszczęśliwa, mimo że rozsądek podpowiada, że moje strachy są irracjonalne. Te myśli są dla mnie jak trucizna, bo wchodzą pod skórę bardzo głęboko i długo nie chcą stamtąd wyjść. Czasem rozdrapuję rzeczy, których nie powinnam już więcej dotykać. Nie powinnam tego robić, bo to działa tylko na moją niekorzyść i jest formą perwersyjnego samobiczowania. A myśl, że jest się niewystarczającym w jakikolwiek sposób, bardzo lubi nam się zagnieździć z tyłu głowy i wysysać radość.

Nie u wszystkich te obawy są takie same, wiele z nich uwarunkowane jest cechami charakteru.

JAKIE MYŚLI NAS ZJADAJĄ?

- Zazdrość o partnera - chyba każdej kobiecie czasem się to zdarza. Poczucie bycia niewystarczającą dla swojego partnera może nieźle podkopać naszą pewność siebie. Budzi w nas wiele negatywnych emocji, które w wielu przypadkach są bezpodstawne i nie mają żadnego powodu. Najczęściej nawiedza te z nas, które mają niskie poczucie własnej wartości oraz są niepewne partnerów. Można ją wyleczyć (mówię o bezpodstawnej zazdrości) skupianiem się na swoich sprawach, inwestowaniu w siebie i spotkania z przyjaciółmi. Warto też poważnie przemyśleć i przedyskutować z partnerem kwestię zaufania.
- Zazdrość o powodzenie życiowe innych - to bardzo polska cecha. Nie umiemy się cieszyć z sukcesów znajomych, bo od razu pojawia się podejrzliwe myślenie. Jak sąsiad kupi sobie nowy, fantastyczny wóz, pojawiają się głosy "Ciekawe za co go kupił? Na pewno nakradł!". Jeśli koleżanka dostanie awans w pracy, to zastanawiamy się przez które łóżko się musiała przewinąć, bo przecież ma takie same kompetencje jak my. Najlepiej by było, gdyby wszystkie emocje, które w nas wzbierają, skierować w coś, co przyczyni się do czegoś konstruktywnego np. rozpoczęcie oszczędzania na nowy samochód, albo w drugim przykładzie inwestycje w rozwój (naukę języków, kursy, coś co podniesie nasze kwalifikacje).
- Co inni powiedzą? - wiele z Was na pewno zna grafikę z osiołkiem. Mówi wszystko. Głupi ludzie, bo we dwoje jadą na osiołku; głupi mężczyzna, bo jego żona idzie, kiedy on jedzie; głupi facet, bo żona jedzie, a on idzie; głupi oboje, bo nie wiedzą jak wykorzystać osiołka. Na zastanawianie się nad tym, co inni o nas pomyślą, tracimy bardzo wiele energii. A przecież zawsze się znajdzie ktoś, komu nie dogodzimy i komu coś nie będzie pasowało. Jeszcze nie znalazłam niezawodnego sposobu, żeby nauczyć się wdupiemania, ale ciągle szukam.
- Obwinianie innych za nasze niepowodzenia - bardzo często gniew spowodowany naszymi niepowodzeniami lubimy skierować w stronę innych osób. Zawsze wszyscy inni są winni, tylko nie my. Możemy stracić wiele czasu i energii umiejscawiając źródło problemu w konkretnych osobach, kiedy tak naprawdę błąd tkwi w naszym zachowaniu lub podejściu. Kiedy obwiniamy za coś kogoś, zastanówmy się po pierwsze czy obiektywnie wina leży po jego stronie oraz czy zrobił to specjalnie. Może się okazać, że ta osoba wcale nie ma nic wspólnego z problemem, a jego prawdziwym źródłem są kumulujące się w nas złe emocje.
- Umiłowanie cierpienia - smutek jest naszą świadomą decyzją. To my decydujemy czy nasze życie będzie dobre, czy złe. Niektórzy z nas wolą celebrować bycie nieszczęśliwym, epatować nieszczęściem dookoła, czekając na pomoc lub słowa pożałowania. Wpadają po pas w wodę, która po jakimś czasie okazuje się być na tyle ciepła, że nie opłaca się z niej wychodzić. Niestety użalać się nad sobą i stać w miejscu można bardzo długo, rozsądniej jednak będzie trzeźwo ocenić swoją sytuację i podjąć środki, które wydobędą nas z tego dołka.
- Analizowanie sytuacji po raz tysięczny - jeśli stało się coś złego, ktoś powiedział coś niemiłego, ktoś zachował się wobec Ciebie nie w porządku... idź dalej. Mądrość ludowa: nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Niektóre rzeczy po prostu się zdarzają. Wypowiedziane słowa zazwyczaj znaczą to, co znaczą i wcale nie niosą za sobą ideologii, którą bardzo sprawnie możemy sobie do nich wymyślić. Nie bądźmy bajkopisarzami, skupiajmy się na rzeczach ważnych i nie traćmy energii na niezliczone scenariusze "co by było gdyby". Nie nakręcajmy się!
- Poczucie bycia niewystarczająco mądrym/pięknym/dobrym - obawa w zależności od otoczenia dotyczy naszego intelektu, wiedzy, urody, sprawności, empatii itp. We wszystkim można być niewystarczającym... Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie od nas mądrzejszy, piękniejszy, lepszy, wszystko zależy od punktu widzenia. Musimy sobie uzmysłowić, że porównywanie się do innych nie ma najmniejszego sensu. Każdy z nas ma inne talenty, wygląda inaczej, stanął w czasie swojego życia w obliczu innych możliwości. Patrzenie na innych powinno się ograniczać tylko do odnajdywania wzorców, do których dążenie będzie naszym motorem do działania.

Brzmi pięknie, gładko i łatwo. Możecie się zastanawiać dlaczego tak mędrkuję - wpis jest średnią tego, z czego napisaniem nosiłam się już od dawna, moich doświadczeń oraz ostatniego rozdziału książki Nie tłumacz się, działaj! Briana Tracy'ego. Chcę również napisać, że wszystkie wpisy, które zamieszczam na blogu są również moim prywatnym poszukiwaniem kobiecości, pewności siebie i przepisu na szczęśliwsze życie.

Moim sposobem na uniknięcie czarnych myśli jest przede wszystkim pilnowanie się, żeby mnie nie nawiedzały. Najczęściej przychodzą, kiedy zanotowałam jakąś porażkę albo mam za dużo wolnego czasu (!) i przeznacza zbyt wiele czasu na myślenie o nieistotnych rzeczach. Jeśli za każdym razem, kiedy przyjdzie taka myśl, będziemy ją oddalać, zrzucimy z siebie ciężar, do jakiego by urosła po dłuższym czasie. Nie generujmy ich sztucznie i pilnujmy się. Jeśli przyjdą, użyjmy racjonalnych argumentów i je przeganiajmy. Jeśli to nie poskutkuje, to spróbujmy złe emocje zamienić na motywację np. pójdźmy na basen, zaszyjmy się w książkach, zróbmy coś z czym długo zwlekaliśmy. Z pewnością poczujemy się lepiej!


Brian Tracy w swojej książce zwrócił również uwagę na bardzo ciekawą rzecz - według niego wybaczanie jest czynnością czysto egoistyczną. W zdrowym tego słowa znaczeniu. Ludzie mylnie żyją w przekonaniu, że wybaczanie to pobłażliwość i frajerstwo, a wybaczającego stawia się na pozycji wykorzystywanego. A w rzeczywistości dzięki wybaczaniu zrzucamy z siebie ciężar i wyzwalamy się emocjonalnie. Może warto spróbować?

Kochani, najpierw zapraszam Was na moją stronę na Facebooku, tam znajdziecie informacje o najświeższych postach oraz zapowiedzi kolejnych tematów. Mam tyle pomysłów, ale nie wiem co by Was najbardziej porwało! A może mi trochę pomożecie? O jakich rzeczach chcielibyście u mnie poczytać?

sobota, 25 stycznia 2014

Kobiecy likier kokosowy

Dzień Babci już co prawda za nami, ale nikt nie powiedział, że likiery są tylko dla starszych pań. Moja mama zażyczyła sobie na imieniny likier, więc postanowiłam wypróbować przepis, który gdzieś mi się plątał na luźnych kartkach. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że jest pyszny, a wyszły mi go całe 3 półlitrowe butelki! Idealny pomysł na prezent albo smaczną niespodziankę dla gości :)

Potrzebujemy:
  • 25 dag wiórków kokosowych
  • puszka mleka kokosowego (400 ml)
  • puszka mleka skondensowanego niesłodzonego
  • puszka mleka skondensowanego słodzonego
  • 500 ml wódki
Do dużego słoika (albo dwóch) wkładamy wiórki kokosowe i zalewamy je wódką. Słoik zakręcamy i gdzieś odstawiamy. Musi leżakować tydzień, a my musimy go energicznie wstrząsać rano i wieczorem.

Po tygodniu przy pomocy siteczka albo gazy - wyciskamy nasączone wódką wiórki kokosowe*. Dodajemy mleka skondensowane, mleko kokosowe i mieszamy trzepaczką (możemy całość jeszcze raz przelać przez sitko dla pewności, że nie ma w niej wiórków albo krup). Przelewamy do ładnej butelki lub karafki i przechowujemy w lodówce. Uważajcie, bo szybko znika ;)

* wyciśnięte wiórki kokosowe można wykorzystać do dekoracji deserów lub ciast.


piątek, 24 stycznia 2014

Kobiecość: Ekstremalna pobudka - taniec erotyczny

Pisałam już milion razy, że taniec pomaga w odkrywaniu swojej kobiecości. Pisałam również, że niekoniecznie mam na myśli striptease, go-go, pole dance, lap dance czy burleskę... ale dzisiaj będę Was namawiała na nie całkiem grzeczne rzeczy... Nie każdej się to musi spodobać, nie każda tego potrzebuje... ale czasem można sobie pozwolić, a co! ;) 
Na wielu forach można się spotkać z postami kobiet, które chciałyby jakoś podgrzać atmosferę w sypialni czy po prostu spróbować czegoś nowego. Taniec dla partnera jest całkiem dobrym pomysłem, ale chodzenie tylko dla siebie na tego typu zajęcia również przyniesie Wam radość.

JAKIE MAMY OBAWY?

- kompleksy - boimy się, że nasze ciało nie jest idealne. Mamy za dużo kg tu i tam, nieidealną figurę, cellulit... Bardzo trudno się przełamać. Zapewniam Was, że jeśli zadbacie o odpowiednią atmosferę i kontekst spotkania, to dla Waszego (kochającego) partnera będziecie najpiękniejszymi kobietami na świecie!
- nieśmiałość, zaniżona samoocena - na co dzień jesteście nieśmiałymi szarymi myszkami? Jest okazja, żeby pokazać, że macie drugie oblicze. Trzeba się oswoić z własnym ciałem, poćwiczyć przed lustrem, zobaczyć jakie ruchy nam wychodzą, a jakie nie. Eksponować to, co mamy najlepsze i ukrywać nasze mankamenty.
- obawa przed kompromitacją - martwimy się, że nie mamy poczucia rytmu, kocich ruchów i nie będziemy w ogóle wyglądać seksownie. Jak zwykle strach ma wielkie oczy. Jeśli pooglądamy filmy instruktażowe w Internecie, albo pochodzimy na zajęcia dla kobiet, z pewnością nabierzemy pewności siebie i świadomości własnego ciała.
- boimy się, że zarówno my, jak i partner nie wytrzymamy ze śmiechu - zawsze jest takie ryzyko, ale nawet jeśli oboje wybuchniecie śmiechem, to nie przekreśla wieczoru. Trzeba mieć dystans do siebie i potraktować ten występ jako zabawę, która ma sprawić przyjemność. Może się zdarzyć, że swoje zdenerwowanie będziesz chciała zatuszować śmiechem, ale spróbuj utrzymać powagę. Występ, to występ. Jeśli Ty nie będziesz niepoważna, Twój partner też podejdzie do tego na serio.

RADY PRZED WYSTĘPEM

1. Dla rozluźnienia możesz napić się alkoholu, jednak nie przesadzaj, pijana w sztok nie będziesz wyglądać ani seksownie, ani apetycznie.
2. Jeśli jesteś skrępowana, zadbaj o wszystkie elementy, które mogą polepszyć Twoją pewność siebie. Ubierz fantastyczną bieliznę, pończochy, szpilki, pomaluj się odpowiednio, zrób peeling, nałóż balsam, pomaluj paznokcie, ułóż ładnie włosy. Z pewnością będziesz wyglądać jak milion dolarów!
3. Zadbaj o półmrok, albo zapal świece. Ciało w ciepłym świetle wygląda bardzo apetycznie, a półmrok idealnie maskuje mankamenty naszej figury.
4. Podpatrz kocie ruchy na filmikach na YouTube. Niektóre choreografie są bardzo przyjemne i wcale nie wulgarne!
5. Pamiętaj, żeby wyglądać seksownie, musisz się czuć seksownie!

W GRUPIE RAŹNIEJ

Szkoły tańca oferują cały wachlarz zajęć, które mogą pomóc kobietom w poczuciu się pewnie. Niektóre z nich to prawdziwe lekcje kuszenia, inne są zajęciami idealnymi, żeby wyczuć swoje ciało, rozciągnąć mięśnie, nauczyć się uwodzić. Oglądając siebie i swoje postępy w lustrze, można naprawdę uwierzyć, że wyglądamy świetnie. Jak rozpoczynałam przygodę z tańcem brzucha, to nasza instruktorka powiedziała, żeby skupiać się przede wszystkim na sobie, a nie na odbiciu w lustrze, bo można się w nim zakochać... ;) Coś w tym było!

Więc co nam oferują szkoły tańca?
  • taniec brzucha (właściwie taniec orientalny) - nie jest tańcem erotycznym, ale przez męskie skojarzenia z haremami i arabskimi namiotami, może się takim stać. Wbrew pozorom brzuch nie odgrywa w nim najważniejszej roli i wcale nie jest atutem, kiedy kobieta jest szczupła. Jest mnóstwo jego rodzajów, o czym możecie się przekonać tutaj. Jeśli lubicie arabskie klimaty, to namówcie koleżanki i idźcie razem, żeby było raźniej, zwłaszcza jeśli w szafie zalegają Wam chusty do tańca brzucha, przywiezione kiedyś z Egiptu ;) A tutaj układ do piosenki, którą bardzo lubię
  • ladies styling - zajęcia dla solo pań. Uczy subtelnego wyrażania kobiecości, zmysłowości, ekspresji w tańcu. Jeśli panie czują się niepewnie na parkiecie, to po takich zajęciach z pewnością będą przykuwać uwagę mężczyzn. Oczywiście wpływa zbawiennie na sylwetkę, wysmukla nogi, same plusy. Często zajęcia skupiają się na stylingu do konkretnego rodzaju tańca np. salsy, wtedy elementy, których się uczy na kursie, można wykorzystać również w trakcie tańca w parze.
  • sexy aerobic - znalazłam przykład w Internecie, zdaje się, że prekursorką jest Carmen Elektra. Łączy przyjemne z pożytecznym - chudniesz i uczysz się zmysłowych ruchów. Jak to wygląda? Wszystkiego dowiecie się z tego filmiku.
  • sexy styling/dance - tutaj już jedziemy z koksem. Na zajęciach uczy się przede wszystkim tego jak uwodzić ruchem, jak poruszać się zmysłowo i podkreślać to, co mamy najlepsze. Czasem wykorzystywane są rekwizyty. Celem zajęć jest poczucie się sexy.
  • bachata styling - nie wspominałam Wam jeszcze o tym jak seksownym tańcem jest bachata, ale możecie się o tym przekonać tutaj (bachatowy klasyk). Na zajęciach króluje muzyka bachatowa. Kobieta może podkreślić swój seksapil w czasie tańca w parze, kroczków solo, izolacji, stylingów i bodymovement. Tego wszystkiego można się nauczyć na zajęciach, a potem wykorzystać w tańcu z partnerem. A zmysłowe ruchy z pewnością przydadzą się do każdego innego tańca (również solo).
  • burleska - jest to forma sceniczna, wymagająca od kobiety trochę więcej pewności siebie, bo poruszamy się między erotyką, a teatrem. Celem burleski jest prawdziwe show, towarzyszą jej piękne kostiumy i charakterystyczna muzyka. Przykład.
  • striptease - wywodzi się z burleski. Polega na powolnym, zmysłowym pozbywaniu się części garderoby, wiadomo w jakim celu ;) Są zajęcia, które uczą jak zrobić to ładnie, estetycznie i naprawdę hot!
  • pole dance (taniec na rurze) - wiadomo o co chodzi... ;) wymaga największej sprawności fizycznej ze wszystkich podanych przeze mnie propozycji. Może być interpretowany nie tylko w kontekście erotycznym, ale również gimnastycznym.
  • lap dance - jest to taniec bardzo jednoznaczny, w którym dziewczyna tańczy na kolanach mężczyzny. Całkiem apetyczny lap dance można zobaczyć w jednym z filmów Tarantino.
(2) sexy | Tumblr
Każda z nas jest inna, nie każda z kobiet będzie chciała zrobić występ dla swojego faceta, zwłaszcza jeśli chodzi o cztery ostatnie propozycje, bo mogą się jej źle kojarzyć. Nikogo na nic nie namawiam, chciałam tylko pokazać możliwości, których - jak się okazało - jest bardzo wiele! Oczywiście, żeby zrobić występ nie musicie chodzić na żadne kursy ;)

Wszystkie z powyższych typów zajęć nie tylko podnoszą naszą samoocenę, pewność siebie i budzą w nas zmysłowość, ale również pomagają nam w pracy nad idealną sylwetką. Wszystko zależy od instruktorów i rodzaju szkoły, niektóre zajęcia mogą dać niezły wycisk. Pamiętajmy, że na takie zajęcia chodzimy przede wszystkim dla samych siebie, tylko wtedy będą nam dawać najwięcej radości. Jeśli naszą główną motywacją będzie sprawienie przyjemności partnerowi, to możemy bardzo szybko stracić ochotę na zajęcia (np. po kłótni).

W Internecie jest mnóstwo filmów pokazowych, instruktażowych oraz takich, w których można podpatrzeć seksowne ruchy. Jeśli któraś z Was będzie zainteresowana, to z pewnością sobie poszuka. A na koniec dwa dobrze przygotowane tutoriale, które warto wypróbować: burleska i striptease.

I piosenki, które mogą się Wam przydać, jeśli zdecydujecie się przełamać:

Nie będę pytać czy próbowałyście lub czy chciałybyście spróbować... ;) Po prostu przeczytajcie, zastanówcie się, a może kiedyś się przyda...

Zapraszam do polubienia mojej strony na Facebooku, będziecie informowane o nowych postach oraz zasypywane dawką inspiracji :)

Pytania do samego siebie

Za każdym razem jak wychodziłam w miasto i robiłam sondę uliczną, urzekały mnie odpowiedzi ludzi. Tak różnych, niesamowitych, inspirujących.

Lubię zastanawiać się nad niektórymi rzeczami. Wydaje mi się, że jak odpowiem sobie na niektóre pytania, będzie mi łatwiej określić mój kierunek w życiu. I zazwyczaj tak się dzieje... dlatego dzisiaj chciałabym Was zachęcić, do zastanowienia się nad trzema rzeczami. I warto posłuchać, co mają na ten temat do powiedzenia różni ludzie, bo być może zobaczycie ciut więcej, niż zwykle...?

Zostało Ci 60 minut życia. Co robisz?




Co sprawia, że jesteś szczęśliwy?




Kiedy straciłeś nadzieję?



A wieczorem ostatni post o tańcu, tym razem o tym bardziej niegrzecznym ;)

czwartek, 23 stycznia 2014

Kobiecość: Taniec zmienia wszystko!

Jestem jedną z osób, które uważają, że taniec zmienia wszystko. I chciałabym Wam napisać dlaczego rozpoczęcie kursu jest jedną z lepszych rzeczy, które kobieta może zrobić dla samej siebie... 

dance
Na początku chcę Wam napisać, że nigdy nie przepadałam za filmami o tańcu, których ostatnimi czasy pojawiło się mnóstwo (nie licząc ponadczasowego Dirty Dancing, który uwielbiam!), ani nie przepadałam za Tańcem z Gwiazdami. Taniec gdzieś sobie istniał, znajomi próbowali namawiać mnie na towarzyski, ale zupełnie nie widziałam się w tańcu. Na dyskotekach zawsze byłam skrępowana i czułam się głupio, poruszając kończynami jak paralityk, próbując udawać, że się dobrze bawię. Miałam wrażenie, że poruszam się jak facet. Nie miałam tego flow. Jakieś dwa lata temu okazało się, że poznałam tancerkę, właścicielkę szkoły tańca. Namawiała mnie bardzo, żebym u niej tańczyła. Wzbraniałam się, przypominając sobie jak źle czułam się na wszelkiego rodzaju dyskotekach... ale w końcu jej się udało. Poszłam na pierwszą lekcję i przepadłam. Próbowałam różnych tańców, różnych stylów, zajęć... i odkryłam, że taniec pomaga w odkrywaniu (na nowo) swojej kobiecości. I wcale nie musi to być pole dance czy striptease...

KORZYŚCI PŁYNĄCE Z TAŃCA
  • My, kobiety kochamy błyszczeć. Uwielbiamy słyszeć komplementy. Nawet jeśli jesteśmy szarymi myszkami, to jesteśmy szczęśliwe, jak ktoś nam powie "pięknie się poruszasz". Nie każda z nas się z tym rodzi, a na kursach można się tego nauczyć!
  • Wysmukla i wzmacnia ciało. Zajęcia taneczne są normalną aktywnością fizyczną, która przynosi efekty. W zależności od tego jaki to rodzaj kursu jest mniej lub bardziej wykańczająca. Nie to jest jednak najważniejsze - kluczem jest systematyczność, bo zajęcia najczęściej są 2 razy w tygodniu, a jeśli dodać do tego wprawki w weekend czy impresę, to ćwiczymy prawie co drugi dzień. 
  • Taniec leczy z kompleksów. W niektórych rodzajach tańca np. rumbie, salsie, tańcu brzucha, posiadanie nieco więcej ciała jest jedynie atutem. Szczupła kobieta musi się dwa razy bardziej napracować, żeby osiągnąć taki efekt, jaki mają kobiety z dużym biustem i biodrami.
  • Nabiera się pewności siebie. Nawet jeśli nasze ciało nie jest doskonałe, to po kilku miesiącach kursu można nauczyć się poruszać w taki sposób, że szczuplejsze koleżanki będą umierały z zazdrości. Na imprezach bardzo często widuję dziewczyny z dużymi biodrami, dużym biustem i zazdroszczę tego, jak wyglądają. Poruszają się obłędnie.
  • Wychodzi się ze swojej strefy komfortu. Ostatnio namówiłam przyjaciółkę na kurs. Pomijając to, że zupełnie zwariowała na punkcie salsy LA, to mówi, że cieszy się bardzo, że robi coś ze swoim życiem. Że wyszła poza swoją strefę komfortu (bardzo się wstydziła) i jest przez to szczęśliwa. Strachu przed nowymi rzeczami można się pozbyć tylko robiąc rzeczy, których się boimy. 
  • Przełamuje się nieśmiałość. Jeśli masz problem z nieśmiałością, to zapisanie się na kurs tańca będzie świetnym sposobem na przełamanie się. Poznajesz na nim wiele osób, musisz się przedstawić, rozmawiać, dotykać, śmiać, przyznawać do tego, że coś zrobiłaś źle, albo poprawić kogoś, kto czegoś nie zrozumiał. Pomiędzy kursantami jest bardzo fajna, luźna, ciepła, partnerska relacja. Zazwyczaj nikt Cię tam nie zna, każdy jest zdenerwowany, niepewny swoich umiejętności, boi się kompromitacji... idealny sposób, żeby spróbować być bardziej pewnym siebie!
  • Uczy się własnego ciała. Kobiety w tańcu nabierają świadomości własnego ciała. Wiesz w jakich ruchach jesteś dobra, w sali z lustrami widzisz co Ci wychodzi  bardziej, a co mniej. Wiesz, że bosko ruszasz biodrami, ale masz problem z izolacjami. Dochodzi się do momentu, kiedy patrzysz w lustro i myślisz: "hej, ta laska po drugiej stronie całkiem seksownie się porusza".
  • Zdobywa się dodatkowe, wyróżniające umiejętności. Taniec to inwestycja w samą siebie, więc możesz się pochwalić hobby innym, niż czytanie książek czy oglądanie filmów. Faceci słysząc, że tańczysz, pomyślą: "hm... tancereczka" i z pewnością będą się chcieli dowiedzieć szczegółów.
  • Nabiera się dystansu do siebie i świadomości, że wszystko da się wypracować. Na początku jest ciężko i możesz myśleć (jak ja), że poruszasz się jak kloc drewna. Ale to mija! Nic tak nie poprawia humoru, niż moment, kiedy orientujesz się, że w gruncie rzeczy, to ten taniec Ci świetnie wychodzi! Bardzo szybko widać postępy, które dają energię do dalszych treningów.
  • Zazdrość jest inna. Widząc wiele pięknych kobiet na kursach nie zazdrościsz im tego, jak wyglądają, ale tego, w jaki sposób się poruszają. Zazdrość nie jest dobra, ale w tym przypadku pcha do działania. Zazdrościsz in umiejętności, bo uzmysławiasz sobie, że są ważniejsze, niż wygląd. I możesz je rozwijać, żeby dojść do perfekcji. A jeśli będziesz zazdrosna o jakąś kobietę poza salą treningową, możesz sobie pomyśleć, że na pewno nie rusza się tak dobrze jak Ty! ;)
  • Poznaje się wiele inspirujących osób. Instruktorzy, kursanci... nie ważne. W szkołach tańca jest miks różnych osobowości, a zazwyczaj wszyscy są mili i przyjaźnie nastawieni. Jeśli masz mało znajomych, chcesz zmienić towarzystwo, szukasz przyjaciół czy rozglądasz się za facetem, to jest to dobre miejsce aby poszukać. Zaczyna się od kursu, ale jego dopełnieniem i właściwym celem są imprezy, na których można wypróbować umiejętności. Grupy często wychodzą razem "na miasto", więc nie trzeba się martwić o to, że nikt nie będzie chciał z nami pójść.
  • Taniec zbliża. Jeśli w Twoim związku panuje zima, albo nie macie pomysłu jak spędzić wolny czas... jeśli masz kolegę, do którego chciałabyś się zbliżyć... jeśli masz koleżankę, z którą chciałabyś mieć coś więcej wspólnego, niż lunch w pracy - namów ich, żeby poszli z tobą na kurs. Kolega nie musi być w charakterze partnera, bo na większość kursów nie trzeba się zapisywać w parze.

środa, 22 stycznia 2014

Salsa... czyli o tym jak spełniają się postanowienia noworoczne

Sarah24557Jednym z moich postanowień noworocznych na 2013 było nauczyć się tańczyć salsę. Teraz w roku 2014 mogę śmiało powiedzieć - udało się! Nie jestem mistrzem, ale całkiem dobrze mi to wychodzi. I wiem, że zapisanie się na taniec jest jedną z najlepszych rzeczy, jakie kobieta może sobie zafundować. I jak raz zaczniesz, to połykasz bakcyla...

Salsa to taniec latynoamerykański, najwięcej tańczy się go na Kubie i w Ameryce. Ale na całym świecie jest bardzo popularny (np. będąc w Belgii miałam możliwość uczestniczenia w warsztatach). Nazwa salsy pochodzi od nazwy sosu - i tak jak on, ten taniec jest pikantnym połączeniem różnych gatunków, wpływów, stylów.

Jeśli zastanawiasz się dlaczego "wszyscy" tańczą salsę, ile kalorii w ciągu godziny spalają ogniści salseros, w jakich rodzajach salsy kobieta błyszczy najbardziej oraz dlaczego myślę, że kurs tańca, to idealne miejsce na wyrwanie świetnego faceta, to zapraszam... ;)

Jest wiele rodzajów salsy, początkującym na imprezach bardzo trudno rozróżnić do której piosenki "mogą" tańczyć. Ja po ponad roku nauki też czasem mam wątpliwości.
  • Salsa New York - taniec w stylu crossbody, czyli para porusza się po linii. Mogę powiedzieć, że jest bardzo delikatna i zmysłowa, partnerzy płyną. Jest bardzo elegancka i dostojna. Daje duże pole do popisu w improwizacji solowej. Tańczona jest "na 2". Zazwyczaj nie ma elementów akrobatycznych.
  • Salsa LA - nazywana "liniówką", bo to również styl crossbody i poruszanie się po linii. Ma inną rytmikę, niż salsa kubańska. Nacisk jest na kobietę, która bardzo często jest obracana i eksponowana - to ona błyszczy! Bardzo widowiskowy taniec, jak podglądam tańczących znajomych na imprezach, to mam maślane oczy ;)
  • Salsa kubańska (casino) - mój typ! Para porusza się po kole, wokół własnej osi. Prowadzenie jest dość mocne i dynamiczne, wydaje mi się, że w tym tańcu popisuje się głównie facet. Bardzo często wykonuje się zaplecenie rąk (węzły). Często jest też tańczona w kole, a prowadzący ruedę krzyczy komendy, do których równocześnie dostosowują się tańczące pary.
Są jeszcze inne np. portorykańska, kolumbijska, Palladium Mambo, ale nie miałam z nimi nigdy styczności, więc nie chcę się wymądrzać ;)

POPULARNOŚĆ
Znajomi na wiadomość o tym, że tańczę salsę reagują bardzo często, mówiąc: "no tak, wszyscy teraz to tańczą!". Dla mnie jest to jedynie plus! W Krakowie niemal codziennie można się wybrać na imprezę salsową w różne miejsca - w moim mieście wszystkie imprezy tego rodzaju są za darmo, w Warszawie widziałam, że niektóre mają płatny wjazd. Jest teraz wiele szkół, które oferują kursy różnych rodzajów salsy. I wcale nie trzeba mieć partnera, żeby się na niego zapisać - z praktyki wiem, że większość to single, rzadko zdarzają się pary uczęszczające na kurs. Chociaż powiem Wam szczerze, że facet podzielający Waszą pasję to skarb, więc warto go namówić, żeby chociaż spróbował!

Pomijając fakt, że taniec zmienia życie, to z chodzeniem na kurs idą również inne niewymierne korzyści:
  • Twoje ciało się wzmacnia, polepsza się wytrzymałość, kondycja i siła. Czasem treningi są bardzo wykańczające i wychodzisz z sali cały zlany potem (zwłaszcza jak tańczysz w ruedzie szybką piosenkę)
  • Oczywiście z wysiłkiem fizycznym idą skutki takie jak... kształtuje nogi, uda i pupa. Jeśli na kurs chodzisz 2x w tygodniu i pójdziesz jeszcze na jakąś imprezę, to tak jakbyś SYSTEMATYCZNIE ćwiczył. A kursu nie chce się przerwać, tylko iść dalej ;)
  • Internety donoszą, że godzina salsy, to 410 spalonych kcal. Może na początku nie wydaje się to trudne, ale im bardziej skomplikowane układy się umie, im do szybszej muzyki się tańczy, tym bardziej wyczerpujący jest to taniec. Tempo momentami jest zawrotne.
  • Polepsza koordynację ruchową i świadomość własnego ciała. Kobiety na różnych lekcjach stylingu mogą podreperować swoją kobiecość ucząc się zmysłowych ruchów pod okiem instruktora.
  • Nic nie daje takiego zastrzyku pozytywnej energii jak godzina na sali treningowej! Dodatkowo jesteś zadowolona z siebie, bo uczysz się czegoś nowego, dbasz o swoje ciało i najczęściej wychodzisz z sali z olbrzymim uśmiechem. Dla mnie salsa była lekarstwem na zły humor :)
  • U mnie i u wielu ludzi taniec budzi prawdziwą pasję. Nieważne, że nie tańczyłam od dziecka, nigdy nie jest za późno, żeby nauczyć się czegoś, co umożliwi ci świetną zabawę. Nie możesz się doczekać kolejnej lekcji, sprzątając kuchnię trenujesz kroki, a w uszach ciągle brzmi ci muzyka z ostatniego treningu... 

wtorek, 21 stycznia 2014

Travelove: Belgia, Gandawa (Gent)

Kiedyś los rzucił mnie na spotkanie - konferencję prasową z ambasadorem Belgii. Na stole wśród licznych materiałów prasowych królowały komiksy z serii Przygody Tintina. Rozbroiło mnie to, z jaką czułością panowie w garniturach za kilka tysięcy rozpływali się nad przygodami reportera-podróżnika, jego psa Milusia i kapitana Baryłki. W kuluarach dużo mi opowiadali o tym jak jest w Belgii. Jakiś czas mieszkałam w Holandii i żyłam w przeświadczeniu, że Belgowie, to tacy Holendrzy, tylko mówiący po francusku... I również wcinają frytki z majonezem.
Rok od tego wydarzenia miałam okazję sama się o tym przekonać.

Okazało się, że Rayanair oferuje loty do Belgii za 19 złotych, grzechem byłoby nie skorzystać. Naszym planem było odwiedzić znajomych Erazmusów w Gent. Jednak, żeby nie było tak łatwo, zdecydowałyśmy się na couchsurfing (mój pierwszy raz!). Było wiele przygód, ale bardzo polecam!

Tak że jeśli chcesz się dowiedzieć jak spędziłam noc na Belgijskim lotnisku, dlaczego mój host powiesił papugę za pluszowe kajdanki, czemu belgijskie knajpy się kleją, gdzie można znaleźć żyrandole z makabrycznych lalek Barbie oraz co robią kobiety ze świńskimi głowami w kościele...

...to zapraszam na relację z podróży!

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Mój pierwszy raz

Pierwszy raz zawsze wiąże się z pewnego rodzaju zdenerwowaniem... 

Słyszałam wiele opowieści. Jedni mówili, że to niesamowite przeżycie, inni zrazili się na dobre. Nie wiedziałam jaka będzie moja reakcja. Zawsze byłam niepewna w stosunku do nieznanych rzeczy... zawsze wolałam poruszać się po poletku, które znam. Te doświadczenie było dla mnie czymś zupełnie innym. Równocześnie byłam pewna, że może mi to dać wiele dobrego i że jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, nie będę żałować. Chciałam się przygotować jak najlepiej, ale nie wszystko można przewidzieć. A od decyzji do czynu jeszcze daleka droga. 

Miał mi w tym pomóc on. Wiedziałam, że ma 26 lat, jest wysokim blondynem, który tańczy salsę, ale niestety określił siebie jako womanizer. Nie rokowało to dobrze, nie wiedziałam czego się spodziewać po kimś takim. Postanowiłam mu zaufać. Kilka dziewczyn mnie przed nim ostrzegało, ale równocześnie (o ironio) go polecały. Byłam bardzo zestresowana... Mieszkał w tureckiej dzielnicy, która podobno nie uchodziła za najbezpieczniejszą. Kiedy weszłam do jego mieszkania, miał straszny bałagan. Na środku salonu były rozłożone materace, wszędzie dookoła jakieś pudła, ubrania i wielki pluszowy słoń, na którego trąbie wisiała papuga powieszona za różowe, pluszowe kajdanki. Zmroziło mnie to, ale pomyślałam: "musisz to zrobić". Był bardzo miły. Wieczorem na kolację zrobił wołowinę w sosie żurawinowym z izraelską sałatką i poczęstował piwem. Atmosfera trochę się rozluźniła.

Przeszliśmy do jego sypialni. Pokazał wielkie łóżko i powiedział, że tutaj śpi. Rozejrzałam się po pomieszczeniu - na półce była kolekcja gromnic, figurka Matki Boskiej, a półkę niżej gadżety Durexa. Byłam trochę zbita z tropu, ale pomyślałam, że to przecież dorosły facet i nie gra w bierki w czasie wolnym. Pokazał mi łazienkę i dał ręcznik. Kiedy już trochę zaznajomiłam się z otoczeniem, wróciliśmy razem do salonu, po czym powiedział:

- Wskakuj na kanapę.

sobota, 18 stycznia 2014

Korkowa tablica motywacyjna

Moja tablica korkowa bardzo długo smętnie wisiała pusta. Kupiłam ją kiedyś pod wpływem impulsu w jakimś hipermarkecie za 15 złotych. Przypinałam do niej bilety na koncerty, kartki okolicznościowe i papierologię, z którą nie wiedziałam co zrobić. Tablica zazwyczaj przypominała miłe momenty mojego życia, ale w pewnym momencie była TAK CHAOTYCZNA, że tylko mnie drażniła. Zdjęłam wszystko, co do jednej pinezki. Pomyślałam, że tablica korkowa może być idealnym miejscem na wizualizację celów

Dlatego na mojej znalazły się piękne pocztówki, pokazujące miejsca, do których chciałabym się wybrać w tym roku (Praga, Bieszczady, Paryż) i miejsce podróży marzeń, na którą zbieram pieniądze. Zdania, które chcę sobie powtarzać: Jesteś najpiękniejsza, kiedy jesteś szczęśliwa oraz Słuchaj swojego ciała, jest mądrzejsze, niż ty. Zawiesiłam kartkę z postępami w 30 day squat challenge, pamiątkowego kapsla z Tymbarka ("LOVE STORY") oraz zdjęcie z pięknymi, długimi, kręconymi włosami, które chciałabym kiedyś mieć. Są też salsowo-bachatowe obrazki, żebym nie opuszczała się w treningach oraz prawdziwa przypominajka tego, że w końcu jestem szczęśliwa. Oczywiście to nie są wszystkie moje cele życiowe, ani nawet wszystkie na 2014 rok - zawiesiłam te, na które miałam w danej chwili ochotę.
Zalety tablic korkowych:

  • Rozwijają kreatywność, bo musisz zaaranżować ten kawałek korka, wybrać odpowiednie zdjęcia, cytaty, pocztówki i poukładać je w jakąś sensowną całość.
  • Możesz zmieniać jej zawartość w każdej chwili, kiedy masz na to ochotę.
  • Jeśli zawiesisz piękne zdjęcia, tablica będzie dodatkową ozdobą Twojego pokoju.
  • Kiedy zawiesisz na niej motywujące hasła, mimowolnie będziesz na nie patrzył co jakiś czas, co pomoże wtłoczyć mądre słowa do głowy.
  • Nie zapomnisz o wyzwaniach, których przebieg relacjonujesz na takiej tablicy, bo będziesz na nią spoglądał kilka razy w ciągu dnia.
  • Możesz zawiesić na niej coś, co chciałbyś zapamiętać np. słówka albo kartkę, przypominającą o ważnym spotkaniu.

I jak Wam się podoba pomysł posiadania inspirująco-motywacyjnej tablicy korkowej? Posiadacie takie? Co na nich zawieszacie? Działają?

piątek, 17 stycznia 2014

30 day squat challenge

Bardzo podoba mi się idea trzydziestodniowych wyzwań*. Miesiąc to tak w sam raz, żeby zobaczyć pierwsze efekty i wyrobić w sobie dobry nawyk. Na początku roku większość z nas chce podkręcić aktywność fizyczną. Chcę Wam pokazać, że żeby zacząć i się "ruszyć" nie trzeba wiele!

Chciałam Was zachęcić do "wyzwania przysiadowego" (nie wiem czy squat jest odpowiednikiem przysiadu, więc dalej będę używać angielskiego słowa). Z każdym dniem robimy więcej powtórzeń, ale co jakiś czas możemy sobie odpocząć. Tutaj możecie zobaczyć filmik, pokazujący jak prawidłowo robić squaty. W czerwcu ubiegłego roku ukończyłam te wyzwanie i wtedy stwierdziłam, że chętnie to powtórzę. Teraz jest na to odpowiedni moment. Pamiętajcie o krótkiej rozgrzewce przed jakąkolwiek aktywnością fizyczną! 

Moje wrażenia? Ćwiczenia nie zajmują dużo czasu (jak np. A6W) i nie są jakoś szalenie trudne, nawet pod koniec miesiąca, kiedy powtórzeń jest dużo (czasem dodawałam sobie kolejne 50 jak było mi mało albo pomyliłam się w liczeniu). Oczywiście najlepsze efekty będą z dietą i dodatkową aktywnością fizyczną. Polecam przynajmniej spróbować. To nieprawda, że trzeba ćwiczyć tylko miesiąc przed zbliżającym się sezonem bikini - można zacząć działać już teraz.

Kiedy po raz pierwszy robiłam wyzwanie, po 30 dniach wyzwania zauważyłam, że:
  • wyraźnie wzmocniły się mięśnie ud (idealne ćwiczenie przed snowboardem)
  • skóra na udach jest bardziej napięta
  • pośladki wyraźnie się uniosły
  • ogólnie wydawałam się sobie bardziej smuklejsza, ale nie wiem czy to nie była autosugestia :)


Zrobiłam grafikę, która mi uprzyjemni i ułatwi wyzwanie. Możecie również sobie ją wydrukować i ptaszkami skreślać zaliczone treningi [Do pobrania: 400x600, 800x1200]. Koniecznie wpiszcie datę startu w biały prostokąt, żeby nie było wymówek! ;)

A Wy co myślicie o takich wyzwaniach? A może już brałyście udział w podobnym? I jak wrażenia? Może macie ochotę spróbować? Kto ze mną zaczyna? :)

Do szpagatu wciąż się rozciągam, ale z powodu stanu zdrowia musiałam przerwać regularne ćwiczenia... Niestety wiąże się to z niemałym regresem. Ale już wracam do regularnych treningów!

czwartek, 16 stycznia 2014

Czy mógłbyś żyć bez telefonu komórkowego?

case
Do zastanowienia się nad tym jaką rolę odgrywa telefon w moim życiu zainspirowała mnie Paulina z Make Life Beautiful wpisem "Spójrz poza ekran"

Mój związek z telefonem komórkowym mogłabym określić jako bardzo skomplikowany. Czasem zdarza mi się go gdzieś rzucić w kąt i zapomnieć o jego istnieniu, czasem służy mi tylko do sprawdzania godziny, ale kiedy wyjdę bez niego z domu, czuję się jak bez ręki. Nie traktuję go jak coś ważnego, ale lubię go mieć przy sobie. Jednakowoż nie znoszę rozmawiać przez telefon, bo stresuje i drażni mnie to w jakiś sposób - nawet jeśli rozmawiam z osobami bardzo bliskimi ("o, cisza, co teraz mam powiedzieć!?"). Moi znajomi wiedzą też, że dodzwonienie się do mnie graniczy z cudem, a SMSy, które do mnie wysyłają, czasem tajemniczo znikają z powodu źle działającej aplikacji do wyświetlania wiadomości. Więc nie ma lepszego sposobu na skontaktowanie się ze mną, niż po prostu dorwanie mnie face to face. To nie jest tak, że zawsze jestem nieosiągalna. Zawsze jak zobaczę, że ktoś dzwonił, to oddzwaniam, ale jeśli np. jestem na spotkaniu, mój telefon jest w torebce i nawet go nie wyjmuję. Moim głównym problemem jest to, że często zapominam oddzwaniać czy odpisywać. Po prostu wiadomość gdzieś ginie w gąszczu innych i dopiero np. po dwóch dniach uzmysławiam sobie, że komuś nie odpisałam. To przez moje zwyczajne roztrzepanie, ale myślę, że większość ludzi może to odczytać jako brak szacunku, a tego bym nie chciała. Dlatego pracuję nad tym - moim noworocznym wyzwaniem było "podciągnięcie się z telefonu", ale również z e-maili i wiadomości na fb. Chciałabym trzymać się zasady dwóch minut, którą gorąco polecam i o której coś więcej napiszę innym razem.

Wśród moich znajomych zauważam kilka podejść do telefonów komórkowych (w mniejszym lub większym nasileniu). Najbardziej umiarkowany jest typ nr 2, ale pierwszy i ostatni moim zdaniem trochę przeginają...

1. TELEFON PRZEDŁUŻENIEM RĘKI
Istnienie telefonu jest czymś zupełnie naturalnym. Zawsze znajduje się w zasięgu ręki i wzroku, w czasie spotkań w kawiarni najczęściej leży na blacie stołu. Posiadacz sięga po niego od czasu do czasu, sprawdzając powiadomienia, tablicę na Facebooku, ostatnie połączenia. Czeka aż rozbrzmi melodyjka, potem od razu odbiera i mówi: "No cześć, jestem na spotkaniu, nie, w porządku, mogę rozmawiać". I siedzi z tobą w kawiarni po drugiej stronie stolika i nawija z kimś 5 minut. Słabe.

2. TELEFON UŻYTKOWY
Telefon służy tylko do załatwiania spraw, nie do jakiegoś "pitu, pitu". Jeśli ktoś ma coś ważnego do załatwienia, to zadzwoni, a nie wysyła SMSa. Wiadomości służą do przekazywania mniej ważnych informacji, dodawanie emotikonek jest zbędne, ważna jest zawarta informacja. Jeśli na spotkaniu zadzwoni tej osobie telefon, to przeprasza i pyta czy może odebrać, najczęściej wychodzi rozmawiać na zewnątrz.

3. TELEFON JEST A JAKBY GO NIE BYŁO (mój typ)
O istnieniu telefonu właściciel przypomina sobie wtedy, kiedy potrzebuje czegoś od kogoś albo chce coś sprawdzić w sieci. Jest czas na spotkania face to face i również czas na telefon, oddzwanianie i odpisywanie (najczęściej w środkach komunikacji miejskiej). Często zdarza mu się odrzucać połączenia, bo "okoliczności nie sprzyjają rozmowie" i oddzwaniać później. Bardzo denerwujący dla osób, które potrzebują się dowiedzieć czegoś na "teraz".

Myślicie, że wpasowujecie się w którąś z grup? A może dokonalibyście zupełnie innego podziału?
Bez względu na to czy się zgadzacie ze mną, czy nie - chciałabym Was zachęcić do pewnego eksperymentu.

EKSPERYMENT - WYTRZYMASZ WIECZÓR BEZ TELEFONU?
Następnym razem, kiedy pójdziesz spotkać się z grupą przyjaciół w jakiejś knajpie czy kawiarni tylko po to, żeby pogadać i pobyć ze sobą - pozbądźcie się telefonów. Nie, nie wyrzucajcie ich przez okna. Niech każdy z Was położy swojego wypasionego smartfona na stoliku przy którym siedzicie, ale odwróćcie go brzuszkiem do blatu. Tak, żeby ekran był niewidoczny. Ułóżcie je w rzędzie i nie dotykajcie ich przez cały wieczór. Nawet jeśli któreś z Was dostanie wiadomość, powiadomienie czy telefon zacznie dzwonić. Pierwsza osoba, która się złamie, stawia wszystkim kolejkę.

Myślisz, że byś wygrał(a)? Czy stawiał(a)byś kolejkę? Jaką rolę pełni telefon w Twoim życiu? Mógłby nie istnieć czy czujesz, że jest przedłużeniem Twojej ręki?

środa, 15 stycznia 2014

Kobiecość: Zawstydzi Cię najbrzydsza kobieta świata! [video]


SkinTym wpisem chciałam was zaprosić do nowego cyklu na blogu: W poszukiwaniu kobiecości, który pomoże (oby) mnie (i być może Tobie) w odnalezieniu tego czym jest kobiecość i wewnętrzne piękno. Być może jest to coś, co kryje się głęboko w nas, może jest widoczne na pierwszy rzut oka, choć my same tego nie dostrzegamy, a może czeka nas długa droga do samoakceptacji i odkrycia w sobie prawdziwej kobiety. Czasem sama gubię się w definiowaniu tego co jest kobiece, co atrakcyjne, co dobre, a jaka powinnam być ja sama. Chciałam, żebyście towarzyszyły mi w tych rozważaniach na tematy kobiece :)

Chciałam rozpocząć wpisem spod znaku: wyparowała ze mnie kobiecość, opowiem Wam czym dla mnie jest oraz co zrobię, żeby ją odkryć na nowo. Ale nie będzie tak. Wczoraj natknęłam się na film, który był dla mnie wiadrem zimnej wody. Który w jednej chwili sprawił, że moje myślenie zmieniło się o 180 stopni. 

Ten film zdecydowanie JEST wart tych 13 minut z Twojego życia.

Spójrzcie na nią. To Lizzie Velasquez. Co widzicie? Jest przeraźliwie chuda, ma dziwną twarz, facet by jej kijem nie dotknął. Z pewnością jej zdjęcie pojawiło się w setkach różnych pseudo-dowcipnych kwejków ośmieszających jej wygląd. Jak była nastolatką, ktoś zamieścił film z jej zdjęciem w Internecie, zatytułowany: Najbrzydsza dziewczyna świata. Otrzymał on tysiące komentarzy, brzmiących: Lizzie, zrób światu przysługę, przyłóż pistolet do skroni i się zastrzel.

Kiedy obejrzałam ten film, to naprawdę się zawstydziłam. I poczułam się tak próżna i brzydka wewnętrznie, że chciałam się schować w szafie. Lizzie jest jedną z piękniejszych osób, o których w życiu usłyszałam. Bardzo chciałabym znać kogoś takiego silnego i inspirującego, jak ona. Jest niesamowita. Odpalcie video i się przekonajcie.




wtorek, 14 stycznia 2014

Godzę się na byle jakie życie!

Gdyby tak chwilę się zastanowić, to moje studia są w miarę OK... Nie wymagają ode mnie dużego zaangażowania, wysypiam się rano, mam czas, żeby poimprezować. Moi przyjaciele w sumie też są spoko, całkiem dużo ich nazbierałam na fejsbuniu, ale jak jest mi tak cholernie źle, to wstyd mi do kogokolwiek zadzwonić. Ten facet obok też w sumie może być, bo jest niebrzydki, miły i fajnie spędzamy razem czas. To nic że czasem mnie wyzwie od najgorszych, szturchnie na mieście albo po prostu nie szanuje. Przecież wszystkie pary mają problemy. Pewnie się pobierzemy. Będzie wesele na sto osób, po kosztach, dokładnie tak jak wymyślili sobie teściowie, nawet nie będę mogła mieć wymarzonych okrągłych stołów, bo przecież to nie ja płacę. A potem to już smutny kierat - małżeństwo. Brudne skarpetki, naczynia i dzieci. A potem towarzystwo dożywotniego współlokatora, do którego nawet nie masz ochoty otworzyć ust. W sumie jest to szczęśliwe życie - nie jesteśmy chorzy, mamy wszystkie kończyny i mamy życie, które niepostrzeżenie przeleciało.

Tylko dlatego, że w pewnym momencie się zapomnieliśmy. A potem jakoś poszło. Popłynęliśmy dalej bez zastanowienia się nad tym czy chcemy, żeby właśnie tak wyglądało nasze życie. Dużo ubiegłego roku przespałam w ten sposób. Dobrze, że jakimś magicznym trafem otrząsnęłam się, że w trzeba walczyć o szczęście. Bo jeśli tkwimy w średnim życiu, to jest to tylko nasza wina. To jak wygląda nasze życie jest wypadkową naszych wyborów, decyzji i działań. Nic nie jest uwarunkowane tylko okolicznościami zewnętrznymi. Ale też nic nie zrobi się samo! Czasem wystarczy się tylko przełamać, zdecydować, a nie będziemy mogli uwierzyć do czego nas to doprowadziło. Bezrefleksyjne życie wydaje się być w porządku, ale do czasu. Nie prześpię swojego życia.

Być może i Ty doświadczyłeś tego, co ja w ubiegłym roku. Wielu moich przyjaciół również to spotkało. Czas letargu, robienia rzeczy, które nie są ze sobą logicznie powiązane, które pozornie pchają Cię do przodu, a tak naprawdę nie zmieniają nic. Czas zawieszenia. Poszukiwania. Czas dochodzenia do tego, że nie chcemy, żeby nasze życie tak wyglądało. Czas dojrzewania do tego, żeby się otrząsnąć. Ale jak to zrobić?

KROK PIERWSZY
Jeśli znajdujesz się w momencie, gdzie nie wiesz dokąd iść, co wybrać, z kim być, to zadaj sobie kluczowe, ale banalnie proste pytanie: Jak chciałbyś, żeby wyglądało Twoje życie? Na przykład za 5 lat. Spróbuj sobie wyobrazić najważniejsze rzeczy, które mogą dać Ci szczęście (tak, to będą te, które pierwsze przyjdą Ci na myśl). Gdzie się znajdujesz? Kto jest z Tobą? Co robisz? Co Cię otacza? O czym marzysz? Jak wyglądasz?

KROK DRUGI
Najprawdopodobniej właśnie namalowałeś w wyobraźni piękny obraz, zapamiętaj go. Jednak marzenia pozostają tylko marzeniami, więc, żeby wyprowadzić te wizje z Twojej głowy, weź kartkę i długopis. Napisz drukowanymi literami: MOJE CELE NA NASTĘPNE 5 LAT (np. wziąć ślub, dostać awans, wyjechać do Brazylii). Zapisanie celu, już zbliża Cię do jego realizacji. Ale to nie wszystko...

KROK TRZECI (najważniejszy)
Od teraz (od napisania listy) codziennie zrobisz coś, żeby zbliżyć się do realizacji celu. Może to być np. nauka niemieckiego, która podniesie Twoje kwalifikacje w pracy, dzięki czemu dostaniesz awans. Może być to zapisanie się na kurs tańca, gdzie być może poznasz przyszłą dziewczynę/chłopaka. Może to być założenie słoika z napisem "Dzika Ameryka", do której wrzucisz pierwsze pieniądze na wycieczkę życia. Codziennie rób coś, co zbliży Cię do zrealizowania celu.

Początek nowego roku jest idealnym czasem, żeby zmienić coś w swoim życiu. Jakie macie postanowienia noworoczne? I jak idzie ich spełnianie przez te dwa tygodnie od 1go stycznia? Czy są to takie ogólne "jednoroczne" cele: schudnę 10 kg, będę czytać więcej książek, zdam FCE, czy może bardziej dalekosiężne (dotyczące kolejnych lat)?

czwartek, 9 stycznia 2014

Szczęście. Fifty people one question

Bez względu na to kim jesteś. Kobietą czy mężczyzną. Finansistą, studentem, przeciętniakiem. Bez względu na to czy wykładasz towar w Tesco czy pracujesz w korpo i dostajesz na rękę kilka tysięcy. Zatrzymaj się. Bez względu na to czy kochasz, czy już dawno zapomniałeś co znaczy te słowo. Zastanów się.


Co musiałoby się wydarzyć dzisiaj, żeby Twoje życie było lepsze?


Zaczęłam dziś czytać bardzo ciekawą książkę "Geografia szczęścia" Erica Weinera. Wychodzi on z założenia, że nie jest osobą szczęśliwą i postanawia się udać w podróż w poszukiwaniu tego mitycznego, nieosiągalnego, upragnionego szczęścia. Był korespondentem wojennym i widział wiele nieszczęśliwych osób, które żyją w bardzo nieszczęśliwych miejscach. Ale czy długość i szerokość geograficzna determinuje szczęście? Weiner odwiedza kilka krajów, m. in. Holandię, Szwajcarię, Islandię i Indie. Bardzo zastanawia mnie czy znajdzie to szczęście, a jeśli tak, to w którym zakątku świata... Porusza on wiele aspektów szczęścia, jego subiektywności, względności, oraz trudności z jego określeniem i ujęciem w ramy naukowe.

Już na początku książki poddał w wątpliwość wałkowany w różnych samorealizacyjnych książkach frazes, że szczęście jest w nas. Wystarczy tylko kopać wystarczająco głęboko. Nie zgadza się z tym. Uważa, że równie ważną (o ile nie ważniejszą) determinantą jest miejsce, w którym się znajdujemy (nie tylko środowisko fizyczne, ale i kulturowe). A Wy jak myślicie?

wtorek, 7 stycznia 2014

Domowa granola DIY


Granola jest świetnym punktem wyjścia do deserów i śniadań. Smakuje wyśmienicie z jogurtem i owocami, idealnie pasuje na śniadanie oraz jako dodatek do owsianki. W razie napadu głodu można ją jeść prosto z miseczki. Odkąd zaczęłam sama piec granolę - nie kupuję żadnych płatków, bo moja granola jest idealnie spersonalizowana do mojego gustu. Dodaję do niej akurat to, na co mam ochotę. Ponadto dokładnie wiem co w niej się znajduje - jeśli chcę wersję dietetyczną, to taką robię, jeśli nie - robię taką szarżę jak poniżej!


Można zastanawiać się czy to nie zbyt wiele dobrego na raz... ;) jednak po spróbowaniu jest się pewnym - NIE! Granolę robię raz na dwa miesiące, prażę wtedy pół kilograma płatków owsianych z różnymi pysznościami, poniżej podaję przepis na mniejszą porcję. Zazwyczaj korzystam z przepisu Nigelli, ale tym razem wymyśliłam swoją wersję - w roli głównej suszone banany, masło orzechowe i gorzka czekolada. W granoli ciężko określić proporcje składników, jak i same składniki - każdy dodaje to co lubi oraz tyle ile mu pasuje!

Travelove: Islandia

To jeszcze nie ten moment, żebym pochwaliła się własnymi wspomnieniami, zdjęciami czy filmem. Ale jestem pewna, że kiedyś taka chwila nadejdzie. Jak również mam pewność, że podróż tam będzie niezapomniana. Tymczasem zapraszam do zainspirowania się Islandią. Ja przepadłam już dawno temu. Chciałabym mieć taki włochaty, gryzący sweter, zachwycić się fiordami, zmarznąć, zmoknąć, zrobić milion zdjęć, pomoczyć stopy w ciepłych źródłach, zgubić się, odnaleźć, pobyć na pustkowiu, zatęsknić, posmakować samotnej wędrówki, mieć co wspominać.


poniedziałek, 6 stycznia 2014

Uporządkowanie przestrzeni osobistej

Nie przygotowałam jeszcze listy noworocznych postanowień... 
Ale to z całkowitą premedytacją.

Od początku nowego roku zajmuję się odgruzowaniem mojej przestrzeni osobistej. Chciałabym, żeby ten 2014 rok był w końcu rokiem "z głową", a nie czasem, który przeleci mi zupełnie bezmyślnie. Dlatego również "postanowienia" - w tym przypadku cele - chcę sformułować dokładnie i realistycznie. A że każdy "świeży start" dobrze jest rozpocząć z "świeżą głową" - najlepiej pozbyć się wszystkiego co nas trapi, zajmuje, stresuje, męczy.

Mam straszliwy bałagan w głowie. I myślę, że to stąd bierze się bałagan dookoła mnie. Wiecznie jestem zabiegana, przed wyjściem z domu potrafię nawet perfekcyjnie posprzątany pokój, doprowadzić do ruiny... bo wiecznie gdzieś jestem spóźniona. I ja to widzę. Nie napawają mnie dumą ubrania walające się po podłodze, tymczasowa szafa na krześle czy biurko zawalone niezbędnymi do szczęścia papierzyskami. Jednocześnie, kiedy zdarzy się dzień, gdy wszystko mam idealnie posprzątane... uwielbiam napawać się myślą, że w końcu się udało!

KOMPUTER
W wirtualnym odkurzaniu pomoże nam Happyholic.
  • Pulpit. Czy u Was też co jakiś czas liczba ikon na pulpicie przerasta jego wielkość i trzeba stworzyć kolejny folder o zacnej nazwie "Pulpit" i wpakować tam te wszystkie śmieci? A jaka nadchodzi ulga, kiedy w końcu widzisz jaką masz ustawioną tapetę. Szkoda tylko, że porządek jest tylko pozorny. Polecam poświęcić jedno popołudnie i poukładać wszystko na dysku - zdjęcia, zdjęcia do wywołania, filmy do obejrzenia, muzyka, książki, języki. Wszystko w osobnych folderach, żeby łatwiej było szukać potrzebnych rzeczy. Ustawiłam sobie również minimalistyczną tapetę, której nie chcę zaśmiecać (wiele ciekawych znajdziecie tutaj).
  • Skrzynka na gmailu. Kiedyś myślałam, że szczytem organizacji będzie połączenie wszystkich skrzynek e-mailowych w jedną. Jak się okazało wraz z ważnymi wiadomościami, do mojej głównodowodzącej skrzynki spłynął cały spam, od którego chciałam się uwolnić. Wszystkie reklamy, oferty i newslettery, z których nie zawsze jest się łatwo wypisać. Jeśli nie skutkuje zwykłe wypisanie się, polecam napisanie e-maila autorom spamu, że złożysz zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa - od razu zostaniecie usunięci z bazy. Mam zamiar stosować się do zasady Inbox zero, o której możecie poczytać u Aniamaluje. Lubię bardzo mieć pustą skrzynkę, bo wydaje mi się wtedy, że nie mam niezałatwionych spraw ;)
  • Blogi i zakładki. Próbowałam korzystać ze stron, które ułatwiają opanowanie zakładek (Feedly, Clipboard, Pinterest itp.), blogów, zdjęć i witryn. Jednak w żadnej z nich nie byłam systematyczna. Dlatego żeby nie zwariować w blogosferze utworzyłam bloga z linkami do blogów, które często odwiedzam. Reszta jest w czytniku bloggerowym lub w zakładkach przeglądarki.

URZĄDZENIA PRZENOŚNE
Tablety, netbooki, telefony. Tam też piętrzą się niepotrzebne aplikacje, pliki, programy. Dodatkowo mój telefon co jakiś czas sam z siebie postanawia powrócić do ustawień fabrycznych, więc resetuje mi dzwonki i tło... a ja potem nie mam czasu tego ustawić z powrotem.

SZAFA
Na porządkach w szafie doskonale zna się SyleDigger. Dziesięć kroków do porządku w tak ważnej dla nas przestrzeni. Ja po porządkach w szafie czuję się lepiej, bo wiem, że nie wyjmę z niej sukienki, którą nosiłam w gimnazjum, i chociaż może pasuje, to ubranie jej byłoby wielkim błędem...

POKÓJ
Mówienie o pragnieniu minimalizmu w przypadku mojego pokoju jest lekkim nadużyciem. Jestem zbieraczką i boję się, że każda z rzeczy, którą gdzieś upchnę - może mi się przydać. Na szczęście od czasu do czasu spinam się w sobie i wyrzucam dwa wielkie wory niepotrzebnych rzeczy... niestety czasem okazuje się, że wyrzuciłam coś, co później by się przydało... ale nie ma że boli. Wyrzuciłam wszystkie zasuszone kwiaty (po co je trzymać?), bibeloty typu słoniki, pieski, figurki... Zawsze miałam problem z rzeczami, które kładłam na szafach/szafkach. Miałam wrażenie, że są szalenie przytłaczające i wywaliłam wszystkie. Muszę jeszcze popracować nad wywaleniem kosmetyków, które się kończą, ale skończyć się nie chcą. Trzeba ustosunkować jakiś projekt denko, żeby zrobić miejsce w szufladach. Dodatkowo fajnie sprawdziły się wiklinowe koszyki (do poukładania na półkach) i torebki ze sklepów typu Intimissimi, Douglas (do porządku w szafkach).

DOKUMENTY
  • Otacza mnie od zawsze milion papierzysk. Mam bardzo krótką pamięć, więc mam wrażenie, że wszystko muszę zapisać. To nic, że myśli zapisane na karteczkach-sklerotkach szybko się gubią, a po jakimś czasie już nie mam pojęcia "o co mi chodziło w taj notatce"? Zebrałam wszystkie w jednym miejscu i wszystkie ważne notatki spisałam w kalendarzu. Dzięki temu nie mam miliona śmieci, a też nic ważnego mi nie umknie.
  • Jeśli uczycie się języków, to wiecie, że kserówki są fajne... ale jeśli ich jest masa, to już przestają takie być. Większość latających kartek uporządkowałam i powsadzałam w segregatory i koszulki. Książki językowe również mam porozwalane wszędzie, bo nigdy nie wiadomo, z którego podręcznika będę chciała skorzystać. Dlatego też wylądowały na jednej półce rozdzielone ogranicznikami.
  • Cierpię na dziwną przypadłość. Uwielbiam notesy, zeszyty, skoroszyty i ogólnie mogłabym wynieść WSZYSTKO ze sklepu papierniczego... ale potem albo szkoda mi użyć do czegoś tak piękny zeszyt, albo zaczynam zapisywać w nim coś, a potem zapominam o jego istnieniu... W efekcie tego mam (a) stos nietkniętych, przepięknych notesów, ale również drugi (b) stos porozpoczynanych notatek, które równie dobrze mogłyby wylądować w jednym zeszycie. Złoszczę się tylko niepotrzebnie przekładając je z miejsca na miejsce. Co zrobiłam z tym? Wszystkie ważne rzeczy, listy książek czy filmów, wylądowały w jednym większym zeszycie, a z reszty pięknych (niestety) zostały wyrwane... Dzięki temu mam... jeszcze więcej pustych (pięknych) zeszytów, ale również porządek.

Na razie tyle poczyniłam z generalnych porządków. Jeszcze kilka rzeczy zostało, ale już jest bliżej, niż dalej. A wy jak często robicie generalne porządki? Czujecie się lepiej, kiedy wszystko macie poukładane?

piątek, 3 stycznia 2014

Sylwestrowy reset

Jeszcze kilka dni temu nie miałam żadnych planów na Sylwestra. Jakoś tak dobrze szło mi życie z dnia na dzień, że nie pomyślałam o jakichkolwiek planach, a kiedy stwierdziłam, że fajnie by było coś konkretnego zrobić, było już za późno. Stroszyłam się za każdym razem, kiedy słyszałam: "a wy? gdzie idziecie na Sylwestra?", bo nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie rozumiałam co tak wyjątkowego jest w tej nocy, że TRZEBA mieć jakieś plany minimum na miesiąc wcześniej? Rok temu siedziałam w pracy do 23 i jakoś nic twórczego nie robiłam tej "wspaniałej" nocy. Nie musiałam się upić, nie musiałam tańczyć... chciałam tylko ubrać pidżamę i pójść spać. Marta napisała bardzo trafnego posta o szaleństwie sylwestrowym, które jest niewiele warte. Wydaje mi się, że w Sylwestra ludziom zupełnie odbija i jeśli nie masz w planie niesamowitych rzeczy, to jesteś w ich oczach nieudacznikiem.

Tegorocznym Sylwestrem żyło całe miasto, bo TVN sypnął kasą i na Rynku miała być wielka feta dla tych, którzy nie mieli gdzie pójść i chciało im się pomarznąć w tłumie ludzi. Okazał się wielką porażką, ale w sumie to się nie dziwię. Takie imprezy nie są dla mnie. Raz byłam na Rynku Głównym w Sylwestra i poza niesamowitym ściskiem, duszącą chmurą toksycznego dymu po fajerwerkach, oblaniem mnie trzema szampanami, jakimś nieznajomym, który się na mnie rzucił, latającymi korkami, butelkami i petardami - nie ma nic do wspominania. Kiedy zastanawialiśmy się z Brodaczem gdzie pójść, rzucały nam się w oczy oferty bali za 200 złotych, z daniami gorącymi i przepychem, na który wydawaliśmy się sobie za młodzi. Marzyła nam się zwykła domówka z przyjaciółmi. Ale życie sprawiło, że w obliczu pewnych wydarzeń, nie mieliśmy ochoty na żadne huczne świętowanie, nawet te "z braku laku". Postanowiliśmy uciec od tego wszystkiego. Zrobić sobie mały kilkudniowy reset.

I wiecie co robiłam w tegorocznego Sylwestra?
Siedziałam w domku w Beskidzie Niskim, gdzie nie było zasięgu telefonii komórkowej, ogrzewania, ani bieżącej wody... 


Kiedy większość kobiet ubierało kreacje sylwestrowe, ja schodziłam z górskiego szlaku i otrzepywałam buty trekkingowe z błota. Kiedy się malowały, ja ubierałam swój sylwestrowy outfit - ocieplane getry i czysty t-shirt. Kiedy faceci innych dziewczyn kupowali alkohol na wieczór, mój rąbał drewno i dokładał do pieca kaflowego, żebyśmy nie zamarzli. Kiedy inni raczyli się wódką, ja czerpałam wodę ze strumyka i rozgrzewałam się grzanym winem. Kiedy gdzieś rozpoczynały się dzikie tańce, my ze znajomymi graliśmy w gry planszowe. Kiedy wybiła północ, zjedliśmy hiszpańskim zwyczajem dwanaście winogron i popiliśmy szampanami z Biedronki.

I myślałam sobie, że już jesteśmy za starzy na takie ekscesy. Że powinien być bal, gorące dania, morze alkoholu, fajerwerki i sukienka za pół wypłaty... ale przecież to jakaś bzdura wdrukowana nam przez telewizję kolorową.

Bo było najlepiej na świecie.
Ważne jest to z kim spędzacie ten dzień.
Zarówno ten, jak i każdy inny (również w nowym roku).

Chciałabym Wam życzyć, żebyście znaleźli szczęście i motywację do spełniania celów, które Was do tego szczęścia przybliżą!

A Wy? Jak spędziliście ten dzień? Na balu, imprezie czy też skromnie w gronie najbliższych przyjaciół? Myślicie, że jest co świętować 31go grudnia? :)