wtorek, 24 czerwca 2014

Robotny bezrobotny - jak zrobić dobre wrażenie na rozmowie kwalifikacyjnej?

Wiecie co? Chyba nigdy nie trafiłam na post na blogach rozwojowych, który dotyczyłby bezrobocia. No pewnie, nikt nie chce się tym chwalić, bo to nie pasuje do sałatki z rukolą na śniadanie i biletów do teatru na sobotni wieczór. Nikt się tym nie chwali, subtelnie omija temat, próbuje się skupić na wszystkich innych rzeczach, które odwrócą uwagę od tego, że cały dzień siedzi w domu i nie robi nic. To znaczy nie "nic", bo przecież wysyła setki CV, które pozostają bez odpowiedzi. Nie piszę tego z goryczą, ale wiem o co chodzi, bo też mnie to spotkało. Nikomu nie polecam. A co najgorsze... może spotkać praktycznie każdego.


W Polsce stopa bezrobocia wynosi 13,5%, ale bezrobotny bezrobotnemu nierówny. Mówiąc o osobach bezrobotnych często oczyma wyobraźni widzimy ludzi, którzy są leniwi i nie chcą pracować. Nie zawsze tak jest, ale bycie bezrobotnym rzuca się na głowę. Najgorsze w byciu osobą bezrobotną jest to, że zaczyna się myśleć, że z nią jest coś nie tak. I choćby miała milion chęci, to słysząc, że jest niezaradna życiowo, leniwa, niewyuczona... nie ma rady. Prędzej czy później, przyjdzie dół. To jaki będzie in głęboki zależy tylko od nas.

Proces poszukiwania pracy, to niekończące się pasmo porażek. Ma pani za małe doświadczenie. Jest pani zbyt dobrze przygotowana. A czy zamierza pani zakładać rodzinę w najbliższym czasie? A dlaczego pani nie pracowała przez ostatni rok? A czemu pani pracowała w poprzednim miejscu tylko trzy miesiące? Dziękuję, oddzwonimy...i tak w kółko.

JAK DŁUGO JESZCZE?
Według danych GUSu przeciętny okres poszukiwania pracy w Polsce wynosił 11 miesięcy ("Jakiego koloru jest twój spadochron" Bolles)... i tak teraz policzyłam ile ja szukałam pracy. Wyszło dokładnie 10 miesięcy od obrony do znalezienia stałej pracy.

Moi rodzice nie rozumieli tego, że można nie mieć pracy tak od razu. Oni kiedy skończyli szkołę, poszli do zakładu pracy, podpisali umowę i są w nim do dziś. Nie do pojęcia było dla nich, że na jedno stanowisko jest dziesięciu kandydatów oraz że nawet przed pracą w sklepie musisz rozwiązać test językowy. Że rozmowy kwalifikacyjne trwają po godzinie, są wieloetapowe, a czasem zawierają konfrontację z konkurentami. 

Jeśli Cię to spotkało, to przede wszystkim musisz sobie uświadomić, że to tylko chwilowe. Musisz dołożyć wszelkich starań, żeby znaleźć pracę, ale NIE MOŻESZ stracić tego czasu. Bycie na bezrobociu to jedyny taki czas, kiedy możesz (paradoksalnie) spokojnie się rozwijać. Staraj się chodzić spać i wstawać o normalnych godzinach, nie oglądaj kwejków do 2 w nocy, ani nie śpij do południa. Nie chodź cały dzień w pidżamie... bo skapcaniejesz. Masz wyjątkowy czas na naukę języków/kursy internetowe/kursy z UP (haha!)/szukanie dotacji/szukanie pomysłów na siebie/czytanie książek. Oczywiście, że są chwile, kiedy chcesz się zwinąć w kłębek i ryczeć... pozwól sobie na to, ale tylko raz. No, może dwa... ale nie więcej. Przecież musisz działać. Jeśli będziesz bezrobotny, ale proaktywny - będzie Ci lepiej. Będziesz miał świadomość, że inwestujesz w siebie (jeśli nie pieniądze, bo ich najprawdopodobniej nie masz... ale wysiłek) oraz że nie stoisz w miejscu. Jeśli nie będziesz robił nic poza wysyłaniem 3 CV dziennie, to nawet jeśli na początku będzie w porządku, później złapiesz takiego kaca moralnego, że możesz się nie podnieść... To chyba jedyne wyjście i lekarstwo na bezrobocie.

Bo to czy znajdziesz pracę zależy w dużej mierze od Ciebie, ale również od kapryśnych rekruterów. Nie zajmuję się rekrutowaniem pracowników, ale rozmawiałam z kilkoma prezesami różnych organizacji, szefami, kolegami w biurze, w innych miejscach pracy... którzy poopowiadali mi ciekawe rzeczy. Oczywiście to, co napiszę poniżej jest bardzo subiektywne i nigdy nie wiadomo na kogo traficie. Jednak lepiej to wiedzieć, żeby na rozmowie kwalifikacyjnej wypaść najlepiej jak się tylko da.

niedziela, 22 czerwca 2014

Szlachta nie pracuje! Czyli jak wyglądały moje poszukiwania pracy...?

W moich zakładkach ciągle widnieją linki do ofert, na które odpowiedziałam, wysyłając moje CV, a to już mija trzeci miesiąc w mojej pracy. Wysyłałam je wszędzie. Dałabym się pokroić za darmowy staż, żeby tylko wyrwać się z domu i w końcu zacząć zdobywać doświadczenie!

Muszę się przyznać, że wysyłając to decydujące CV byłam pewna, że mnie nie przyjmą. Ale po roku niby to szukania, niby to obijania, postanowiłam sobie: dość tego - w ciągu miesiąca znajdę pracę! Kiedy wyobrażałam sobie siebie w mojej pracy marzeń, gdzieś w agencji reklamy, realizującą projekty znanych firm, wiedziałam, że te marzenia są zbyt śmiałe. Po wybraniu straszliwie nieprzyszłościowych studiów, dopiero na V roku ktoś powiedział, że w tym zawodzie praca na etat jest niemożliwa, a ja naiwna dopiero wtedy się zorientowałam, że tak naprawdę jest i że nie ma co liczyć na swoje biureczko i krzesło obrotowe, przerwy kawowe, ani na popracowe spotkania integracyjne przy piwie.
Chciałam więc cokolwiek, byle by było z tego trochę monet.

Wysyłałam setki CV, wiele z nich do dziś pozostało bez odpowiedzi ;)
Poniżej przytaczam skutki mojego postanowienia (całość działa się może na przestrzeni 3 tygodni).

Wysłałam CV do salonu sprzedaży okien, jako asystentka zarządu - robota papierkowa, telefony, faxe, komputer, robienie kawy. Pomyślałam: "dlaczego nie?". Zadzwonił miły pan, który chciał mnie zaprosić na rozmowę, ale widać było, że bardzo chciał porozmawiać. Wypytał mnie o wiele rzeczy, ale również zmusił mnie do zastanowienia się nad tym czy aby na pewno jakakolwiek praca mnie satysfakcjonuje? Że po studiach chce się czegoś więcej, niż praca opierająca się na odbieraniu telefonów i układania papierów. I mogę podziękować temu facetowi za te pytania, bo wtedy stwierdziłam, że nie chcę byle jakiej pracy. Chcę  satysfacjonującą pracę w zawodzie, dzięki, której się rozwinę.

Wysłałam również do biura, które oferowało pracę jako asystent managera - umawianie spotkań, kontakt z klientami i ogólnie pomoc przy zorganizowaniu czasu. O tej pracy życia wspominałam tutaj. Ładne biuro w centrum, drogie samochody, uśmiechnięci pracownicy ubrani w garnitury. Kilkuetapowa rekrutacja, ładne historyjki o sukcesie "od pucybuta do milionera", wzruszające historie pracowników, szkolenia opierające się o wszystkie książki rozwojowe, które już znałam... i głęboko ukrywający się szwindel. Tak naprawdę nikt nam nie mówił na czym ta praca miałaby polegać, ale obiecywano, że po roku dorobimy się super bryki, a wszystkie niepochlebne opinie w Internecie, to tylko bełty leniwych ludzi, którym nie chciało się pracować. Inni kandydaci do pracy - bardzo desperacko poszukujący pracy (jak ja)... Byłam chyba na 2 spotkaniach szkoleniowych, ale zrezygnowałam, bo wciąż nie było konkretów i coś mi śmierdziało, a na pewno nie miałam ochoty wciskać jakimś starszym osobom produktów finansowych, które wpędzą ich w długi.

Wysłałam do miejsca, które szukało pracownika biurowego. Historia bardzo podobna jak powyżej. Ładne biuro, eleganccy ludzie, rozmowa kwalifikacyjna częściowo po angielsku, pełen profesjonalizm. Znowu chodziło o produkty finansowe, na których się zupełnie nie znam. Również jak w powyższym przypadku nikomu to nie przeszkadzało, bo firma oferowała pakiet bezpłatnych szkoleń. Jednak nie zostałam zaproszona na kolejny etap rekrutacji... myślę, że dlatego, że zbyt zdecydowanie dopytywałam rekrutującej mnie osoby na czym KONKRETNIE będzie polegała ta praca. Dziewczyna może kilka lat starsza ode mnie udzielała uroczo wymijających odpowiedzi i nie chciała mi powiedzieć zupełnie NIC. Wyszłam stamtąd z poczuciem niesamowicie zmarnowanego czasu i zdecydowałam, że już nigdy nie wyślę aplikacji w miejsce, gdzie nie ma podanej nazwy firmy, bo wiadomo, że jest to jakaś śmierdząca sprawa.

wtorek, 17 czerwca 2014

Kryzys ćwierćwiecza

#25daysleft!!!
Czyha niczym potwór ukrywający się pod schodami. Niby w niego nie wierzysz, ale wszyscy mówią, że istnieje i że w końcu cię dopadnie... kryzys ćwierćwiecza. Pierwszy taki, bo tuż po euforii szesnastki, osiemnastki i dwudziestki - uzmysławiasz sobie, że to już się stało - jesteś dorosły. A przynajmniej powinieneś być. I nie ma już odwrotu, CTRL + Z, ani tym bardziej nie możesz pójść do mamy i poprosić, żeby coś z tym zrobiła. Bo to Ty musisz coś z tym zrobić.

Jesteś TY i te Twoje 25 lat.
Miałeś tak wiele czasu, żeby zrobić ze swoim życiem WSZYSTKO, co chciałeś. Miałeś tyle dróg, które mogłeś wybrać. Tyle osób, które mogłeś poznać i tyle sytuacji, w których mogłeś się sprawdzić.
A jesteś tutaj.
I jak się z tym czujesz?


NIE ZATRZYMASZ TEGO

Myślę, że to czas, kiedy po raz kolejny znajdujemy się na początku i nie wiemy co ze sobą zrobić. Tak samo, jak pierwszy raz poszliśmy do podstawówki. Tęskniliśmy za mamą, trochę płakaliśmy, ale ciągnęło nas do nowych koleżanek, kolegów i zabawek. Podobnie w gimnazjum/liceum/na studiach - stawaliśmy przed "nowym" i zastanawialiśmy się czy to "nowe" nas przyjmie. Towarzyszy nam niepewność i obawa, że idziemy w złą stronę, bo znów mamy masę możliwości przed sobą, a musimy wybrać jedną.

Dookoła nas mamy mnóstwo innych 25-latków i chętnie się z nimi porównujemy. Widzimy, że nasze koleżanki z podstawówki już są mamami, a koleżanki ze studiów podjęły pracę gdzieś w Londynie na prestiżowym stanowisku. A my nie mamy pracy, chłopaka i mieszkamy z rodzicami... Zastanawiamy się co poszło nie tak i dlaczego to im się udało.

W czasach postępu, chęci samorealizacji i sukcesu możemy wyrzucać sobie, że coś nam nie wyszło i nic wielkiego tak naprawdę nie osiągnęliśmy. Mogliśmy ruszyć świat, stworzyć drugiego Facebooka, wymyślić lekarstwo na jakąś ciężką chorobę, mogliśmy latać po świecie czy pracować w świetnej międzynarodowej firmie.

A jesteśmy tutaj.

niedziela, 15 czerwca 2014

3 dni szczęścia we Wrocławiu

Byłam we Wrocławiu już kilka razy, ale w ubiegły weekend było najpiękniej. Nie wiem czy to wina fantastycznej pogody, wolnego weekendu po całym tygodniu pracy, dewizy: niczego sobie nie odmawiamy czy najlepszego na świecie towarzystwa. A może wszystko tak świetnie ze sobą współgrało, że w każdym mieście byłoby wspaniale.

Jeśli zastanawiacie się gdzie można spędzić świetny weekend, to bardzo polecam Wrocław. Pojechałam tam Polskim Busem za niecałe 30 zł w dwie strony (jedzie się tylko 3 godziny, a dostaje się słodką bułeczkę, soczek, ciasteczka i wodę/kawę/herbatę). Bardzo trudno było nam się wyrwać gdzieś na weekend, bo zawsze coś nam wypadało, ale dzięki temu doceniliśmy ten wyjazd - czułam się jak na wakacjach w jakimś obcym mieście za granicą. Postanowiliśmy nie odmawiać sobie żadnych przyjemności - przez co wydaliśmy miliony monet i było mega hipstersko - ale zdecydowanie było warto.

Mieszkam w Krakowie, którym się zachwycają tysiące turystów, a wielu znajomych zazdrości mi, że mieszkam w tak pięknym miejscu. No dobrze, jest tutaj pięknie... ale Wrocław... to dopiero miejsce! Urzeka mnie w tym mieście to, że jest mnóstwo przestrzeni, wiele parków przyjaznych ludziom i pięknych budynków. Z tego co zauważyłam policja nie ma nic przeciwko piciu alkoholu w miejscach publicznych np. parku z fintannami (za co w Krakowie od razu jest mandat). Życie jest bardzo podobne jak w Krakowie, ciągła imprezownia i harce w centrum. Bardzo podoba mi się, że w tramwajach są automaty biletowe na kartę płatniczą (nigdy więcej szukania drobnych!). Niestety nie jest teraz zbyt dobry czas na zwiedzanie, bo wiele uliczek jest rozkopanych, ale to mała niedogodność w porównaniu do tego jaka reszta miasta jest piękna. Co krok spotykamy mniejszą lub większą sztukę - jest wiele rzeźb, pomników, monumentów, a brzydkie budynki bardzo często są pokryte świetnymi muralami. No i oczywiście dziesiątki krasnali! :)

A więc zapraszam na wycieczkę do Wrocławia - przeżyjcie to ze mną jeszcze raz!
Uprzedzam: milion zdjęć!


czwartek, 12 czerwca 2014

Gdzie rąbnąć flaczki we Wrocławiu?

Byłam we Wrocławiu już kilka razy, ale w ubiegły weekend było najpiękniej. Nie wiem czy to wina fantastycznej pogody, wolnego weekendu po całym tygodniu pracy, dewizy: niczego sobie nie odmawiamy czy najlepszego na świecie towarzystwa. A może wszystko tak świetnie ze sobą współgrało, że w każdym mieście byłoby wspaniale. Zrobiłam bardzo dużo zdjęć i o każdym niemalże chciałabym Wam coś napisać, a tutaj czasu tak mało. Zwiedzanie obiecuję jutro, a dziś zobaczcie jak się stołowaliśmy w weekend. 

Chciałabym Wam polecić kilka miejsc - to moje subiektywne zdanie hipsterskiego turysty, a nie lokowanie produktu: ;)

ul. św. Antoniego - jedliśmy tam codziennie śniadanie, bo nasz hostel był niemal po drugiej stronie ulicy. Polecam bajgle i pancakes z mlekiem słodzonym i owocami (a tak w ogóle to może wiecie gdzie można znaleźć takie ceramiczne patelnie?)



wtorek, 10 czerwca 2014

Bo najgorzej to skapcanieć!

Sweater Days
Wiem, że Was pewnie nie dotyczy ten problem. Wiem, że kobiety obracające się w blogosferze, czytające książki, realizujące cele, wcinające sushi i guacamole, nigdy nie mają gorszych dni. No dobrze... gorsze dni mają. Wtedy zazwyczaj na wallu ląduje zdjęcie kubka gorącej czekolady z piankami marshmallow albo skarpetek w serduszka opartych o rudego kota, odpala się wtedy ciągiem sezon ulubionego serialu i wieczorem wszystko mija. 

A co jednak kiedy nie mija?

Najłatwiej jest skapcanieć w trzech przypadkach:
a. nie mając pracy
b. mając pracy za dużo
c. popłynąć

Czym jest skapcanienie?
Mogłabym zacząć od tego, że skapcanienie do stan, w którym jest ci wszystko jedno. Wszystko jedno czy wyjdziesz z domu, czy odpalisz serial. Wszystko jedno czy zrobisz szparagi z boczkiem, czy mielonkę z ziemniakami. Wszystko jedno czy ogolisz nogi, czy nie. Wszystko jedno czy dzień spędzisz na oglądaniu Ukrytej prawdy, czy siądziesz przed słownikiem angielskiego i będziesz przyswajał randomowe słówka. Nie widzisz różnicy pomiędzy stanem jednym, a drugim. Najczęściej wtedy twoje dni spełzają na niczym, a wieczorem jak kładziesz się spać, nie możesz sobie przypomnieć co tak właściwie robiłeś. Bo coś robiłeś, ale żadna z tych rzeczy nie była na tyle ważna, żeby to zapamiętać. Wstałeś, umyłeś zęby, zjadłeś śniadanie, ubrałeś się w dresy, wyszedłeś gdzieś, wróciłeś, zjadłeś, włączyłeś TV, ugotowałeś coś, pobuszowałeś w internetach, poszedłeś spać. W zasadzie nie odczułeś chęci ruszenia się z domu, zobaczenia się z kimkolwiek, zrobienia czegokolwiek innego, niż to co robisz codziennie. Szczytem twoich możliwości jest wybranie się do pobliskiej Biedronki po bułki i serek tylko po to, żeby zrobić na samym sobie wrażenie, że cokolwiek dziś zrobiłeś. Takie dni też miałam. Potrafiłam cały dzień robić "nic", a wieczorem być tak niesamowicie zmęczona, że odsypiałam do południa. I było mi wstyd przed samą sobą.

Bo bardzo łatwo zatrzasnąć się w takiej beznadziei.

Nie opisuję tutaj stanów depresyjnych, bo jak się ma depresję - jest ci cholernie źle. Jeśli kapcaniejesz... jest ci coraz bardziej wszystko jedno. Z każdym dniem. I coraz gorzej z tego wyjść, bo w pewnym momencie dochodzi się do momentu, kiedy nie widzisz możliwości wyjścia z tego dołka i powrotu na właściwy tor. Pamiętam jak wtedy każde marzenie wydawało mi się zbyt śmiałe... a teraz ich większość się spełniła.