czwartek, 27 marca 2014

Narysuj sobie harmonię

I wish to ride this in this day light ☁
W ciągu kilku ostatnich dni moje życie stanęło na głowie. Nie mam na nic czasu, wszędzie biegam, wiele rzeczy muszę ogarniać w tym samym momencie - ale póki co - daję radę! Przede mną nowe wyzwania, lekkie przemeblowanie życia, szansa na lepsze. Na szczęście jutro piątek i będzie można odetchnąć (cel na weekend: tiramisu! A dlaczego? Pisałam tutaj). Jeszcze tylko chwila i powrócę do dawnej harmonii. Chociaż gdyby tak głębiej się zastanowić, to harmonia ciągle jest zachowana...

Kiedyś, na studiach, miałam możliwość wzięcia udziału w coachingu. Co prawda grupowym, ale w zamyśle coachingu. Dodatkowo zajęcia były całkowicie po angielsku. Bardziej chodziłam tam, żeby podszkolić język, ale nie mogę zaprzeczyć, że nasz coach przedstawił nam kilka ciekawych rzeczy. Dzisiaj chciałam Wam zaproponować małą zabawę... Niektórzy mówią, że kluczem do szczęścia jest harmonia. To do niej dążymy, bo wydaje się nam być idealnym współbrzmieniem, współistnieniem, szczęściem. Ale jak często zastanawiamy się nad wszystkimi aspektami swojego życia i wyciągamy z nich średnią? Myślę, że rzadko, a poczucie szczęścia (bądź jego braku) jest sprawą chwilową, doraźną, bardzo subiektywną. Zachęcam Was do wypełnienia KOŁA ŻYCIA, które odtworzyłam w programie graficznym.

KOŁO ŻYCIA jest podzielone na osiem obszarów naszego życia. Dotyka miłości, przyjaźni, kariery, pieniędzy, zdrowia, środowiska i rozwoju osobistego. W środku koła znajduje się wartość zerowa, a na zewnątrz 10 - dzięki nim możesz ocenić stopień satysfakcji z każdego aspektu Twojego życia. Wartość 1 oznacza, że jesteś zupełnie rozczarowany, a 10, że jesteś w pełni usatysfakcjonowany. To jest ta chwila na zastanowienie się, trzeźwą ocenę okoliczności. Rezultaty mogą Cię zaskoczyć... 


niedziela, 23 marca 2014

Woodstockowa koszulka z pacyfką - DIY

Bez względu na to jaka muzyka gra w Waszych duszach, zapraszam do nie tak małego DIY. Jakiś czas temu, kiedy chodziłam co tydzień na różne koncerty i z pasją zaliczałam wszystkie możliwe festiwale - zamarzyła mi się taka koszulka. Jako krakowskiemu centusiowi, cena 80 złotych za takową w sklepach internetowych wydała mi się za wysoka... więc postanowiłam się pobawić w małą farbiarnię. Okazało się, że efekt był świetny (nie poprzestałam na jednej koszulce), wielu znajomych prosiło mnie o zrobienie podobnej i wielu nieznajomych (na koncertach i festiwalach) ją komplementowało. Zatem jeśli w zakątkach Waszej duszy czai się reggae, lubicie jeździć na Woodstock albo po prostu zastanawiacie się jak można uzyskać taki efekt - zapraszam do tutorialu. Nie każdemu musi się spodobać, ale pokazuję, bo mnie zrobienie tej koszulki sprawiło wielką przyjemność!


Do zmajstrowania takiej koszulki musisz przygotować:
  • bawełnianą koszulkę albo bluzkę - wybierz krój, w jakim dobrze się czujesz. Może to być stara koszulka na WF, której dasz nowe życie, możesz ją kupić bardzo tanio;
  • barwniki do bawełny - są one bardzo tanie (koszt ok. 2 złote za saszetkę z jednym kolorem) i dostępne w sklepach chemicznych w szerokiej gamie barw. Używałam zawsze saszetek "Super-kolor", jestem z nich bardzo zadowolona i myślę, że do farbowania koszulek nie ma sensu wydawać pieniędzy na specjalistyczne substancje;
  • sól - będzie potrzebna do zabarwienia tkaniny, dokładna instrukcja użycia znajduje się na opakowaniach barwników;
  • ocet - jest niezbędny do zakonserwowania barw, spowodowania żeby się one nie wypłukiwały i nie puszczały kolorów w praniu;
  • gumki recepturki - za ich pomocą można zrobić efekt skręconych okręgów;
  • coś okrągłego - mogą to być np. kulki ze zgniecionej folii aluminiowej, drewniane korale, piłeczka pink-pongowa, plastikowe jajko-wydmuszka... cokolwiek macie pod ręką. Nie są konieczne, ale pomocne przy formowaniu okręgów i skręcaniu materiału;
  • sznurek (np. do bielizny) - dzięki związaniu nim tkaniny, uzyskamy bardziej fantazyjny wzór;
  • farba akrylowa - namalujemy nią pacyfkę. Farbki akrylowe mają to do siebie, że po zaprasowaniu żelazkiem, nie spierają się. Mi do wielu eksperymentów służy farbka "Chromacryl", w tym przypadku najlepsza będzie czarna. Można ją dostać w sklepach plastycznych, 75 mililitrowa tubka kosztuje około 7 złotych i są bardzo wydajne.

sobota, 22 marca 2014

Travelove: Turcja, Pamukkale - najpiękniejsze miejsce, jakie widziałam!

Niektóre miejsca ogląda się jak pocztówki. Z przewodnikiem pod pachą i kartą hotelową w kieszeni. Spieszymy się, szybko robimy zdjęcia, wymieniamy karty pamięci, tylko po to, żeby później zobaczyć więcej. Bo ciągle czeka nowe, lepsze... Są też takie zakątki, w których zatrzymujemy się na dłużej i chcemy tylko patrzeć. Dostrzec. Zapamiętać. Zwariować. Aparat jest nieważny, zdjęcia schodzą na dalszy plan, bo wszystko, co widzisz - pożerasz całą sobą. Nawet nie zauważasz, że na twoim obiektywie są krople wody, bo pragniesz go szybko schować do plecaka i chłonąć dalej. W swoim życiu widziałam wiele pięknych miejsc, których obraz chciałabym zachować w sercu na zawsze. Jednak mimo tego, że byłam tam pięć lat temu - wciąż tam jestem. Pamukkale niezmiennie jest najpiękniejszym miejscem, jakie widziałam w życiu.

Jest nazywane bawełnianym zamkiem albo bawełnianą twierdzą. Z daleka sprawia wygląda jak jakiś przedziwny lodowiec. I "to białe", to nie jest śnieg, ale osady wapienne, które powstały na zboczu góry Cökelez w zachodniej Turcji. Jeśli jesteście żądni większej ilości zdjęć, to odsyłam tutaj. Ja jestem oczarowana!

Zapamiętałam wszystko.
To, że oczy mówiły, że jestem w górach, a było ponad 30 stopni.
To, że po przyjeździe na miejsce, wszystko przestało istnieć.
To, że wapień jest przyjemnie-chropowato-ciepły, kiedy się go dotyka bosymi stopami.
Piękną zieleń Pamukkale nocą.
I to, że nie mogłam zrozumieć jak natura mogła stworzyć coś tak pięknego...



czwartek, 20 marca 2014

Mężczyźni nie mają empatii

Untitled
Dziś będzie o tym dlaczego faceci nie mają empatii, nigdy się nie domyślają, czemu na Dzień Kobiet zabierają nas na pizzę, a nie do romantycznej restauracji i w ogóle dlaczego są nieokrzesanymi ordynusami...* 

Wczoraj wieczorem, w supermarkecie, pomiędzy kukurydzą, a chlebem, rozpoczęłam z Brodaczem kolejną światopoglądową odyseję. Bez ogródek przyznał, że mimo, iż generalizowanie w jakikolwiek sposób jest krzywdzące, to mężczyźni nie mają zdolności empatii. Przynajmniej on. Wyprowadźcie mnie z błędu - jeśli Wasi mężczyźni rozumieją słowo "empatia", to dajcie znać, może dostałam wadliwy egzemplarz. A jeśli jest tu (przypadkowo) jakiś facet i nie wie co to, to cytuję słownik: empatia - zdolność rozumienia innych ludzi, umiejętność wczuwania się w ich potrzeby i uczucia. Nawet jeśli wiesz, co to, to najprawdopodobniej tego nie używasz... podobno ;)

Według Brodacza przede wszystkim bardzo trudno im się "domyślać" i być świadomym tego, czego chce (oczekuje) druga osoba. Może w procesie ewolucji to w kobietach wykształciła się ta umiejętność, bo musiały dbać o ognisko domowe, a faceci, polując, nigdy nie mieli potrzeby zastanawiania się co czuje mamut, którego zabijają, albo inny polujący ordynus, z którym przemierzają niezliczone kilometry? Jako że mężczyźni nie mają zdolności domyślania się, która dla nich jest niczym innym, niż czymś pokroju zdolności telepatycznych, pozostaje im się tylko NAUCZYĆ zachowań, które mogą wyglądać na zachowania empatyczne. Wyhodować (wypielęgnować) w sobie odruch jak u psa Pawłowa - substytut empatii np. jesteś chora, to przychodzę do ciebie z pomarańczami i kartami do gry, jeśli jest pierwszy dzień wiosny to cośtam, jeśli jest Dzień Kobiet, to chciałabyś coś więcej, niż zjedzenie pizzy w galerii handlowej itp. 

Ale tutaj zaczyna się zgrzyt... bo może to (skoro już wspominaliśmy psy) trącić tresurą. 

środa, 19 marca 2014

Marzenia kulinarne

Uwielbiam gotować. Możliwość wypróbowania nowego przepisu zawsze daje mi niesamowitą radość. Jak byłam mała robiłam szaleńcze mikstury z kawy rozpuszczalnej, soli i maggi, piekłam ciastka na choinkę, których głównymi składnikami była sól i bułka tarta, a potem malowałam je plakatówkami (wujek jedno kiedyś zjadł i do dziś powątpiewa w moją kuchnię), a w grze The Sims najbardziej porywała mnie możliwość posiadania książki kucharskiej i kupowania przepisów :)

Kiedyś wspominałam Wam, że z Brodatym uzupełniamy wspólnie nasz Couple Journal. Służy nam nie tylko do ckliwego upamiętniania miłostek, ale również do pragmatycznego zapisywania pomysłów i planów (żeby ich nie zapomnieć i z dziką radością skreślać po urzeczywistnieniu). Ważnym miejscem jest dział kulinarny, bo co tydzień udaje nam się wspólnie coś nowego gotować. Poniżej pokażę Wam jakie są moje kulinarne marzenia na przyszłość.

SUSHI
Zanim spróbowałam, trudno mi było uwierzyć, że ryba zawinięta w ryż i jakiegoś glona, jedzona z jakimś mega słonym sosem, może być pyszna. Nieraz brałam udział we wspólnym przygotowywaniu sushi, moja przyjaciółka przyrządza je dość często. Podoba mi się to, że jest dużo możliwości eksperymentowania, a przygotowane sushi wygląda świetnie - egzotycznie i elegancko. A przede wszystkim jest smaczne i zdrowe. Nie należy do najtańszych dań, ale jeśli kupimy "bazę" (sos sojowy, olej sezamowy, wasabi), to starczy nam ona na długo. Sam ryż, nori i ryba nie są jakimś niesamowitym wydatkiem na raz.

GUACAMOLE
Tym razem wędrujemy do Meksyku. Bardzo lubię wszelkiego rodzaju dipy, sosy i pasty do pieczywa. Guacamole jest idealne do nachosów (które również chciałabym własnoręcznie zrobić), ale można je dodawać dosłownie do wszystkiego. Głównym składnikiem jest awokado, więc nikt chyba nie ma wątpliwości, że to samo zdrowie. Zdrowie i porcja egzotyki, która może urozmaicić naszą codzienną kuchnię. Awokado spokojnie można dostać w każdym większym supermarkecie, więc jeśli chcecie urozmaicić sobie np. wspólny seans filmowy ze znajomymi, to zamiast chipsów kupcie nachosy i zróbcie guacamole. Przynajmniej sprawdzicie czy Wam smakuje. Przykładowy przepis (jest milion kombinacji) znajdziecie tutaj.

HUMMUS
Jak wspominałam na Facebooku, moi znajomi właśnie wrócili z podróży do Izraela. Przywieźli nam hummus z miejsca, gdzie tubylcy kupowali go na wiaderka. Był pyszny jako dodatek do tortilli, które wtedy zajadaliśmy, ale pewnie lepiej smakowałby w towarzystwie izraelskiej bułki za jednego szekla. Chociaż z chlebkiem pita też się ładnie prezentuje... jak zobaczyłam te zdjęcia, stwierdziłam, że muszę zrobić taki zestaw kiedyś na imprezę. Każdy chętnie spróbuje tego hipsterskiego majonezu ;) Jest on przyrządzany z ciecierzycy i pochodzi z Libanu. 

czwartek, 13 marca 2014

Boję się mówić... publicznie!

Lykeelee
Trema jest czymś paskudnym, a niestety towarzyszy nam bardzo często. Bez względu na to czy jest to rozmowa o pracę, bronienie swojego projektu w pracy, czy ustny egzamin... potrafi nas nieźle sparaliżować. U mnie objawia się drżącym głosem, spoconymi dłońmi, lodowatą kulą w żołądku oraz pustką w głowie. Nie brzmi dobrze. Ale mam dla Was pocieszającą wiadomość - da się z tym walczyć. A nawet sprawić, żeby trema z bycia hamulcem ręcznym, zmieniła się w sprzęgło (czyli umożliwiła nam świetny start!). Możemy powtarzać sobie, że jesteśmy oazą spokoju i trzciną szeleszczącą na wietrze, ale audytorium odkryje wszystko...

CO NAS ZDRADZA?

- Spięte barki, spięte mięśnie - bardzo często czujemy się jakby ktoś zacisnął na nas pięść. Każda część naszego ciała jest spięta, nie możemy się ruszać. Polecam pójść do łazienki lub ustronnego miejsca, gdzie nikt nas nie zobaczy i spróbować się porozciągać, rozluźnić fizycznie.
- Hiperwentylacja - zapowietrzenie. Moment kiedy chcielibyśmy powiedzieć wiele rzeczy na raz, ale się nie da, bo brakuje nam tchu. Trzeba wykonywać ćwiczenia oddechowe, które nas uspokoją oraz starać się mówić w spokojnym rytmie.
- Drżący głos - sposobem na to będą również ćwiczenia oddechowe i ćwiczenie aparatu mowy. Ważna jest również prawidłowa pozycja nie ściskająca przepony (nie splatamy-zakładamy rąk), stoimy możliwie prosto, lepiej wybrać luźne ubrania.
- Rozdygotane kończyny - pomoże lekki stretching.
- Spocone dłonie - jeśli wiemy, że to nasz problem, możemy użyć na dłonie blokera. Dla jednych wydaje się to bagatelnym problemem, ale skutecznie może odebrać pewność siebie.
- Nadmierna gestykulacja - być może widzieliście wystąpienia, gdzie mówca próbował się ratować rozpaczliwą gestykulacją rozedrganych rąk... nie wyglądało to ani profesjonalnie, ani swobodnie (choć pewnie tak miało w założeniu). Najlepiej znaleźć sobie autoadaptator, czyli jakiś przedmiot, który pomoże nam się przyzwyczaić do nieznanego środowiska i da nam świadomość własnego ciała. Powinno to być coś, co podkreśla nasz autorytet i profesjonalizm np. długopis, pióro. Ściskając ten przedmiot możemy skupić się na czymś lub przypomnieć sobie znaną sytuację (to, jak trzymaliśmy ten sam długopis, ćwicząc wystąpienie przed lustrem).
- Fizjologia - czasem trzeba zażyć ziołowe środki uspokajające, wypić melisę. Trzeba też zadbać o komfort, czyli nie występować z pustym, ani przepełnionym żołądkiem. Bardzo obcisłe czy sztuczne ubrania również nie sprzyjają komfortowi wystąpienia.
- Spięcie mięśni twarzy, szczękościsk - pomogą ćwiczenia służące rozgrzaniu aparatu mowy (w Internecie jest tego pełno np. łamańce językowe), w przeciwnym wypadku ani nie będziemy mówić wyraźnie, ani nie będziemy wyglądać profesjonalnie. Wyda się to trywialne, ale pamiętajmy, żeby mówić w dobrym tempie oraz żeby otwierać usta. Wiele razy widziałam wystąpienia, które z powodu stresu trwały kilka minut i były niezrozumiałe, bo były wygłoszone w szaleńczym tempie. A kiedy zapominamy otwierać usta, wydobywa się z nich trudne do zrozumienia mamrotanie.

Wiemy już co zdradza nasze zdenerwowanie, a teraz zastanówmy skąd ono się bierze...

wtorek, 11 marca 2014

Inbox zero - jak wprowadzić higienę do internetowego półświatka?

desk organizingNiestety należę do ludzi, którzy mają duży problem z natychmiastowym feedbackiem. Notorycznie zapominam odpisywać na e-maile i na SMSy, mam również problemy z oddzwanianiem. Czasem zdarza mi się zignorować rozmowę ot tak, bo nie mam ochoty albo warunków, żeby swobodnie porozmawiać. Wszyscy znajomi o tym wiedzą, dlatego dzwonią do skutku. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to jest niewłaściwe, ale nawet jeśli staram się nad tym pracować, zawsze wraca moment, kiedy spiętrzają mi się dziesiątki wiadomości/e-maile/posty. 
INBOX ZERO, to bardzo restrykcyjny sposób zarządzania swoją skrzynką odbiorczą. Gdybyśmy spojrzeli na naszą skrzynkę e-mail jak na normalną skrzynkę pocztową, to aż strach! Błyskawicznie by się przepełniła, wiadomości by się nawarstwiały, listonosz musiał by nowe wpychać na siłę, a w odmętach ulotek i reklam, ginęłyby rachunki i listy. Dlatego ważne, żeby trzymać porządek w naszym wirtualnym półświatku. Jeśli nasza skrzynka jest związana z pracą, to często świadomość wiadomości pozostającej w naszej skrzynce, spowalnia naszą pracę. Wciąż o niej myślimy i za bardzo nie wiemy jak postąpić z zalegającą w skrzynce wiadomością... moim największym wrogiem są newslettery, do których chętnie się zapisuję, pełna nadziei, że wiadomości o nowych promocjach, produktach, informacjach, będą wzbogacały moje życie. O ja naiwna! Po kilku miesiącach nie potrafię wyjaśnić sobie samej dlaczego w ogóle się do danej subskrypcji zapisałam, a co gorsze - czasami bardzo trudno takową anulować.

Dzięki temu co kilka miesięcy czeka mnie odgruzowywanie skrzynki e-mail, na które tracę bardzo dużo czasu. Nie chcę tego robić, bo jak loguję się na moje konto, straszy mnie komunikat: masz 200 nieodebranych wiadomości. I od razu wzbiera we mnie frustracja na te wszystkie śmieci, które piętrzą mi się przed oczyma. Potem w czeluściach tego dziadostwa muszę znaleźć e-maile związane z pracą, z dodatkowymi aktywnościami, z życiem prywatnym... czuję się jak w lesie w poszukiwaniu grzybów.

A tymczasem to takie proste.

środa, 5 marca 2014

Nie udawaj, że jesteś!

❤️
W dzisiejszym świecie kurtuazyjne kłamstewka są dobrze widziane. Jak zobaczysz koleżankę w nowej sukience, powiesz, że pięknie wygląda, a w duchu będziesz się cieszyła, że nie wygląda lepiej, niż ty. Ona jest zadowolona i ty jesteś zadowolona. Ktoś chce cię wyciągnąć na piwo, ale masz w perspektywie wieczór z serialami i pop-cornem. Jak powiesz, że musisz skończyć projekt do jutra, nikomu nic się nie stanie. Takie rzeczy są nieeleganckie, ale jeszcze do przejścia.
Najbardziej denerwuje mnie jak ktoś udaje swoją OBECNOŚĆ. Oczywiście mnie też się to zdarza, ale jeśli uświadomimy sobie, że bezrefleksyjne spotkania spędzone na paplaniu nic nie dają, to zaczyna się uważać. Uważać na to co się mówi i na to JAK się słucha. Bo po co tracić czas i udawać, że jesteśmy?

Kobiety udają
Oczywiście my, baby, jesteśmy multitaskowe. Potrafimy prasować, oglądać telewizję, a dodatkowo tłumaczyć facetowi gdzie ma czyste skarpetki. Często łapię się na tym, że rozmawiając z kimś przez telefon, scrolluję kwejka albo przeglądam pocztę. A wcale nie uważam, że mam podzielną uwagę. Dlaczego to robię? Pewnie dlatego, że komputer mam pod ręką, a rozmowa nie wymaga ode mnie 100% zaangażowania. Mogę słuchać, a raczej udawać, że słucham, bo przecież nic nowego nie usłyszę... Czyżby? Czy na przeglądanie Internetu przeznaczam wtedy 30% mojej uwagi, czy może aż 70%? I czy ładnie tak udawać?

Facetom oczywiście też się to zdarza. Wyobraźcie sobie, że macie problem. Spotykacie się z dobrym znajomym na kawie w jakimś starbuniu, w przerwie pomiędzy zajęciami. Próbujecie określić sytuację, powiedzieć, że macie problem sercowy wagi państwowej, albo że ostatnie wyniki wyszły bardzo kiepskie i że się boicie. W sumie nie oczekujecie jakiegoś pocieszenia, bo nic to wam nie da... oczekujecie po prostu obecności. Rozmowy. Wysłuchania. Opowiadacie, siedzicie naprzeciwko, sączycie kawę. 

I jesteście rozczarowani, bo odkrywacie, że osoba, z którą rozmawialiście, tylko udawała, że tam jest. Wcale nie siedziała naprzeciwko was w starbuniu, tylko zastanawiała się nad tym co zrobi po spotkaniu z tobą albo co kupi na zakupach za godzinę. A kiedy w końcu milkniesz, wypala jak z armaty, że Kasia się już zaręczyła, albo że Maciek stracił pracę. I co masz na to odpowiedzieć? Proszę, błagam, wróć do tematu naszej rozmowy? Odnieś się do niej jakoś? Proszę, przecież zwierzam Ci się tu i teraz... proszę, zareaguj! Oczywiście tego nie zrobisz, będziesz udawał, że wcale Ci to nie przeszkadza, ale wewnątrz poczujesz niesmak. Nikt nie lubi jak się go robi w wała.

niedziela, 2 marca 2014

Nie zwierzam się nikomu

Every time when you judge yourself, you hurt yourselfMarta zmusiła mnie do zastanowienia się nad pewnymi rzeczami. Nie mogę powiedzieć, że nie mam znajomych, bo ludzie, który ich naprawdę nie mają - wyśmialiby mnie.

Od zawsze walczą we mnie dwie natury i trudno mi stwierdzić, która wygrywa. To zależy od humoru. Czasem mam wrażenie, że jestem duszą towarzystwa, lubię rozmawiać z ludźmi, ciekawe osobowości dają mi kopa do działania, lubię imprezy, spotkania z przyjaciółmi. Mam wielu znajomych, kilku przyjaciół. Od lat należę do grupy przyjacielskiej, która zawsze jest dla siebie. Wspólnie jeździmy w góry, organizujemy imprezy, oblewamy mieszkania, chodzimy na herbatki. Mam się do kogo odezwać, kiedy mam problem. Wiem, że jeśli bym powiedziała, że potrzebuję pomocy, to znalazłoby się ramię do płaczu i tabliczka czekolady na poprawę humoru. Wiem, że próbowaliby mi pomóc. Ba! Wiem nawet, że byliby szczęśliwi z tym, że poprosiłam ich o radę, pomoc, czas.

Tylko wiecie co?
Ja tego nie robię.
Nigdy.

Jestem typem osoby, która się nie zwierza. Po prostu nie rozmawiam z nikim o tym, że coś mi nie wyszło, że z czymś mam problem, że z czymś sobie nie radzę. Przez to wiele osób patrzy na mnie jak na człowieka, któremu wszystko wychodzi, którego wszyscy lubią i który z niczym nie ma najmniejszego problemu. Oczywiście to bajka, dość nieprawdziwa. Być może dzieje się tak dlatego, że u mnie w domu nie rozmawiało się o uczuciach. Rozmowy były rzeczowe, dotyczyły rzeczy bieżących, planów, marzeń itp. Żadnego "kocham cię", ani "zależy mi na tobie", choć nie mogę zarzucić moim rodzicom braku miłości. Po prostu się o tym nie mówiło. I mogę rozmawiać o uczuciach, snuć różne opowieści, radzić w sprawach sercowych... ale jeśli nie dotyczy to mnie. O swoich uczuciach nie mówię.

Teraz, z perspektywy lat widzę, że ta nieumiejętność zwierzania się, trochę zniszczyła niektóre moje relacje. Bo wiecie, można mieć znajomych, z którymi dobrze bawisz się na koncertach, pojedziesz pod namiot czy wyjdziesz na piwo. Jest miło i przyjemnie, można porozmawiać o zabawnych sytuacjach z MPK, pośmiać się z paradokumentów i powspominać jak to było na jakimś festiwalu. Można. Ale relacje, które opierają się na takich rozmowach są szalenie płytkie. Nie ma punktu zaczepienia, który by związał dwie osoby. Najlepiej wiążą smutki, radości, tajemnice i problemy. Jeśli nie ma tego w relacji, pozostaje ona zwykłą znajomością. Idąc dalej, jeżeli się nie zwierzamy, narażamy się na samotność, bo nie wiążemy trwałych relacji. Brzmi trochę strasznie, ale takie jest moje doświadczenie.

Miałam kiedyś koleżankę, z którą trzymałam się przez całe liceum. Wiele rzeczy robiłyśmy wspólnie, miałyśmy podobne zainteresowania, książki, koncerty, festiwale - wszystko. Nigdy nie spotkałam osoby, którą porywałyby te same rzeczy, co mnie. Mogłyśmy rozmawiać godzinami. Kiedyś ta koleżanka zauważyła, że między nami jest fajne koleżeństwo i zależy jej na tej relacji, ale martwi ją to, że nie ma w niej głębi, bo nigdy się sobie nie zwierzamy. Poszłyśmy do kawiarni i wylałyśmy z siebie wszystkie opowieści miłosne, marzenia, obawy i sekrety. W filmach od tego momentu przyjaźń by kwitła, zostałybyśmy swoimi BFF i poszłybyśmy na wspólne zakupy. Ale tak się nie stało. Po tym wszystkim czułam, że było to sztuczne i niepotrzebne, chociaż ciągle ją uwielbiałam. Nasze koleżeństwo koleżeństwem pozostało, a po zakończeniu liceum nigdy nie spotkałam się z nią sam na sam. Nawet nigdy same się do siebie nie odezwałyśmy "ot tak".

sobota, 1 marca 2014

Zajadamy żaby

INK361 - A web interface for Instagram and so much more.O książce Briana Tracy "Zjedz tę żabę" usłyszałam dawno temu, ale wpadła w moje ręce dopiero teraz. Okazało się, że w najlepszym czasie, kiedy to zaczęłam mieć niebywałe problemy z ogarnięciem rzeczy do zrobienia i ułożeniem ich zgodnie z pewnymi priorytetami.

Świat nas przerasta
Czy nie mieliście kiedyś tej szalonej myśli, że świetnie byłoby przeczytać wszystkie książki na świecie? Albo obejrzeć wszystkie filmy, które zalśniły na srebrnym ekranie? A może przebiegła Wam przez głowę myśl, że będziecie na bieżąco ze wszystkimi czasopismami z Waszej branży? Niestety. NIE BĘDZIECIE. Bycie "na bieżąco" w dzisiejszym świecie jest niemożliwe. Możemy używać filtrów uwagi, wiadomości, informacji, ale nie jest to możliwe, żeby przyjąć wszystkie informacje. Trzeba pamiętać, że jako ludzie jesteśmy ograniczeni i nawet jeśli podniesiemy naszą wydajność do 200% (tak, mówimy już o no-life'ach robotach), to i tak nie zdołamy nadrobić wszystkiego. Kluczem do zorganizowania się jest wprowadzenie stosownych filtrów. Nie zdołamy przyswoić wszystkiego, skupmy się więc na najważniejszych rzeczach.

Czym jest ta ŻABA?
www.dobreksiazki.pl
Czymś oślizgłym, niedużym, ale obrzydliwym. Czymś na co się patrzysz, ale boisz się tego dotknąć, a co dopiero zjeść. ŻABA jest to zadanie, z którego realizacją zwlekasz. Najprawdopodobniej nie jest to nic miłego, ale wisi nad Tobą i zajmuje Ci myśli. A co najciekawsze... może być rzeczą, która może znacząco pchnąć Twoje życie do przodu. Mówi się, że jeśli masz do zjedzenia dwie żaby, zacznij od tej, która jest większa i tej, która budzi większą odrazę. A więc zacznij od zadania, które jest trudniejsze, mniej przyjemne, ciężkie do realizacji.

Najczęściej lubimy się połechtać małymi sukcesami, pożeraniem małych żabek, które niewiele znaczą. Cieszymy się, że coś zrobiliśmy, ale okazuje się to nieistotne w porównaniu do tej wielkiej ropuchy, która czeka... i patrzy... a my żeby jej uniknąć zajmujemy się innymi bzdurami. Tylko po to, żeby odsunąć od siebie wizję zjedzenia tej żaby. Ja doskonale znam ten mechanizm, a Wy?

Niektórzy ludzie automatycznie zaczynają od trudniejszych rzeczy, żeby mieć je "z głowy". Inni natomiast zwlekają i kombinują jak mogą. Ja tak robię. Autor w książce przekonuje, że umiejętność rozpoczęcia od tej gorszej żaby można w sobie zaprogramować. Twierdzi nawet, że zjedzenie wielkiej żaby, może wyzwolić w nas endorfiny. Najważniejsze jest, żeby się skupić na celu.

Potrzebne są: 
DECYZJA (walka o nawyk natychmiastowego realizowania zadań), 
DYSCYPLINA
DETERMINACJA.

Powodem odwlekania realizacji celu jest to, że tak naprawdę nie mamy zielonego pojęcia co i jak chcemy osiągnąć.
Krok 1: Sprecyzuj czego chcesz
Krok 2: Zanotuj to
Krok 3: Wyznacz deadline
Krok 4: Sporządź listę czynności niezbędnych do osiągnięcia celu
Krok 5: Zaplanuj działania
Krok 6: Zacznij działać TERAZ
Krok 7: Codziennie rób coś, co przybliży Cię do celu
Precyzowanie przystanków w drodze do celu bardzo pomaga - możemy o nich myśleć, nie są jakoś bliżej nieokreśloną chmurą myśli, tylko konkretnymi działaniami. Jeśli już zaczniemy realizować poszczególne podpunkty, szybko będziemy odczuwać dumę z ich powodzenia, co będzie dawało dodatkową motywację.