sobota, 20 grudnia 2014

Ślimaki, żaby i... cała słodycz Francji! + migawki z Paryża


Francja, to coś zupełnie nowego. Sam styl życia Francuzów jest zupełnie inny, niż nasz. Tam ludzie posiłki jadają na mieście, dlatego wieczorami knajpy pękają w szwach. Nie jestem pewna jak dokładnie to godzinowo wygląda, ale w przedziale 14-18 bardzo trudno znaleźć otwarte restauracje (chyba że trafiliśmy na wyjątkowo dziwną okolicę). Francuzi w pracy jedzą lunch, a potem z przyjaciółmi czy rodziną fetują około 19-21. Jak dla mnie to za późna pora i zbyt wiele dań do skonsumowania. Natomiast podobało mi się bardzo to, że w restauracjach do posiłków zawsze dostaje się za darmo tapwater - wodę z kranu i koszyk bagietek.

Mieliśmy wyższy cel wyjazdowy - spróbować WSZYSTKIEGO, co francuskie. Chyba się udało... były żabie udka, ślimaki, foie gras (najgorsze!), pyszne wina, crème brûlée, jadalne kasztany, naleśniki z kremem z kasztanów, brioche, bagietki, makaroniki... Mimo wpadki z foie gras uważam, że Francja jest pyszna! Chcecie poznać te wspaniałości? To zapraszam do obejrzenia fotorelacji!

wtorek, 16 grudnia 2014

Paris is always a good idea!




Wymarzyłam sobie romantyczny Paryż przysypany śniegiem idealny na podróż przedślubną. Taki wiecie... serialowy, piękny, pełen świateł, drogich restauracji, papierowych toreb ze znanymi markami, pięknych par chodzących po ulicach. Chciałam trochę pouczestniczyć w tej pięknej bańce mydlanej, bo poprzednią podróż do Paryża wspominam bardzo źle. Chciałam sobie odczarować Paryż. Tym razem miałam dużo szczęścia i Niego obok. Było wszystko.

Paryż był pięknym, nieoczekiwanie spełnionym marzeniem. Nie planowaliśmy go wcale. Stwierdziliśmy, że nie mieliśmy żadnych wakacji w tym roku i że pasowałoby się gdzieś wyrwać. Na początku grudnia było sporo tanich lotów do Beauvais. Niewiele myśląc kupiliśmy bilety - w obie strony zapłaciliśmy ok 170 zł/os., chociaż można znaleźć i takie za 84 zł w dwie strony. Udało się zdobyć urlop, a nawet okazało się, że mamy się u kogo zatrzymać w Paryżu na te kilka dni. Wiedzieliśmy, że najdrożej wyjdzie nas transport z lotniska do miasta - ten port lotniczy jest położony ponad 80 km na północ od Paryża. No i jedzenie... nie zamierzaliśmy na nim oszczędzać :)

Chcecie obejrzeć kilka migawek z Paryża? To zapraszam na spacer!


niedziela, 14 grudnia 2014

Kobiecość ma "dłonie górnika" - rozwiązanie konkursu



Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, które do mnie przysłałyście. Dostarczyłyście mi wielu tematów do przemyśleń, zwątpień, stwierdzeń. Cieszę się, że tak wiele z Was się podzieliło swoim spojrzeniem i przepisem na kobiecość. Myślę, że wiele możemy się nauczyć od siebie nawzajem.

Książkę dostanie Alicja. Poruszyła ona temat kobiecości w ogóle - czym ona dla niej jest i w których aspektach się objawia.

/pisownia oryginalna/
Całą historię muszę zacząć od tego, że według ogólnie przyjętego kanonu kobiecości nigdy nie byłam kobieca. Nie malowałam się, chodziłam w przydługich, flanelowych koszulach, a gdyby nie kolor byłabym posiadaczką włosów identycznych do tych  „Meridy walecznej”.  Co wcale nie znaczy, że o siebie nie dbałam! Jak na licealistkę to jadałam nadzwyczaj zdrowo, trenowałam w sekcji pływackiej, starałam się nie zarywać nocy na uczeniu, imprezach, przeglądaniu Internetu. Ale jednak w oczach innych „prawdziwe kobiety” ( swoją drogą mówienie o „prawdziwości kobiet” jest jakąś piramidalną bzdurą bo czy istnieją jakiechś nieprawdziwe?) a więc, „prawdziwe kobiety” muszą chodzić w szpilkach (najlepiej od Louboutina), obcisłym kostiumie i obowiązkowo czerwone usta. Nawet jeśli jakiejś kobiecie EWIDENTNIE nie pasuje ten kolor to musi w go zainwestować  bo przecież nie byłaby kobietą, gdyby tego nie zrobiła! Teraz przesadzam, ale tak to trochę wygląda. Ale wracając do liceum- kumplowałam się wtedy głównie z chłopakami, nie byłam otoczona wianuszkiem przyjaciółek, które wymieniały się lakierami, a ich ulubionym zajęciem było przeglądanie katalogu z Avona. Nie, ja miałam swoje gry, swoje książki, a perspektywa wstawania godzinę wcześniej tylko po to, żeby się pomalować, była dla mnie śmieszna. No ale nie zmienia to faktu, że ślepo podążając za poglądami innych takie właśnie dziewczyny uważałam za kobiece.
Dopiero teraz widzę jak bardzo się myliłam. Bo na drugim roku studiów przeżyłam w tym temacie katharsis. Moja siedmioletnia sąsiadka zachorowała- nic poważnego, ale musiała zostać przez tydzień w szpitalu. Przyszłam ją odwiedzić raz, drugi, aż  z racji tego, że jej mama  nie mogła dostać wolnego,  sama wychowywała córkę i musiała jakoś utrzymywać rodzinę, zaoferowałam się, że na zmianę z jej babcią będę ją odwiedzała. I szczególnie zapadła mi w pamięci pewna kobieta, która była mamą innej dziewczynki leżącej na oddziale. 
Na oko miała ze czterdzieści  lat. Średnio ubrana, z poplątanymi włosami i „dłońmi górnika”. Jestem pewna, że żaden zdrowy na umyśle facet by się za nią nie obejrzał. Ale ona miała w sobie „to coś”. Mówiła jakby pisała wiersze- melodyjnie i z taką…no jakby to nazwać….mądrością? Tak, to dobre słowo. Obie czasem nie miałyśmy nic do roboty, kiedy dziewczynki szły do świetlicy na przykład. I wtedy rozmawiałyśmy. Mimo dzielącej nas różnicy wieku rozmowa zawsze się kleiła. Okazało się, że kobieta ta była niesamowicie mądra życiowo. Miała w sobie klasę, wdzięk, olbrzymią siłę, energię. Kiedy się uśmiechała to tak ciepło, mimo zmarszczek wokół oczu widać było jej piękno, które- może to zabrzmi banalnie- wynikało ze środka. Była niesamowicie pogodną osobą, optymistką wierzącą w ludzi i prawdziwą miłość jak z bajki. Do tego miała tyle zainteresowań- grała na fortepianie, zdobywała kolejne górskie szczyty, robiła własnoręcznie biżuterię. Do teraz zastanawiam się jak znajdowała na to wszystko czas. No ale kiedy nasze „córki” wyszły ze szpitala, nie widywałyśmy się.