Nie wiem czy też tak macie, ale często zachłystuję się nowymi rzeczami. Coś mnie łapie na haczyk, ja daję się ciągnąć i w końcu przepadam. Tak też było z samorozwojem, wytyczaniem celów, dążeniem do nich, monitorowaniem postępów i tą świadomością, że przecież mogę wszystko. Możecie to nazwać słomianym zapałem, lenistwem albo zmęczeniem materiału - jakkolwiek - w pewnym momencie rzuciłam tym. Wszystkie listy to-do poszły w odstawkę, bo wydały mi się głupie. Bo przecież mogę realizować cele, które wcale nie są wypisane na kartce, mogę być szczęśliwa bez sztucznych wyznaczników, a tak w ogóle, to chyba świat ogarnęła jakaś samorozwojowa choroba.
CHWILA SZCZEROŚCI
Nie chciałam w tym brać udziału, bo wydało mi się to sztuczne i nadmuchane. Przecież ile razy miałam w dłoniach książki, super poradniki, będące amerykańskimi bestsellerami, a nie wniosły one do mojego życia ani krzty motywacji i zmiany. Wydawały się być napisane na miarę realiów za wielką wodą, a nie tych tutaj - w Polsce. Przyszedł czas gorzkiej refleksji pt. w ogóle po co mi to? Dlatego też na blogu pojawiało się coraz mniej postów, bo chcąc nie chcąc - od samego początku uderzałam w te bardziej motywacyjne tematy. Więc jak miałam pisać jakieś sztuczne, pseudo-mądre słowa, w które sama nie wierzyłam? Nie przestałam odwiedzać Waszych blogów, w których pisałyście: jak żyć?, ale nic nie robiłam z tym, co przeczytałam. Wzięłam też udział w szkoleniu i sesjo coachingowej w pracy, która spłynęła po mnie jak po kaczce. Chwilami czułam, jakby ktoś mnie chciał oszukać, przekonać do jakiejś obcej religii. Bo wszystko brzmiało pięknie, ale wyglądało na podszyte podstępem.
Szczerze mówiąc poczułam się wolna. Bez świadomości, że MUSZĘ uczyć się angielskiego, grafiki, poszerzać wiedzę związaną z moją pracą, martwić się czy na blogu pojawią się jakieś nowe treści, jeść zdrowo, ćwiczyć i chodzić systematycznie na treningi. Nic nie musiałam - wrzuciłam na luz. Mimo tego, że odeszło mi wiele aktywności, wyrzuciłam telewizor z pokoju, odpuszczałam treningi i najwyżej ceniłam mój wolny czas - nie miałam go. Ot, taki głupi paradoks czasu. Nawet jeśli pojawiał się wolny wieczór, traciłam go na zakupach albo "internetach". Urosła dzika góra książek, które czekały na przeczytanie. Powstała sterta niezałatwionych spraw i papierów czekających na posegregowanie.
Czuję, że przez ostatnie miesiące zatrzymałam się w rozwoju.
I nie chodzi mi nawet o to, że media kreują model człowieka, który powinien się ciągle rozwijać, być robotem-trybikiem, w którego świat wlewa się litry informacji. Chodzi mi o zwykły rachunek sumienia i dojście do porządku z samą sobą. Dobrze pamiętam, jaka byłam kilka miesięcy temu. Kiedy ciągle towarzyszyły mi notatki w różnych językach, gdzie plątały się listy filmów do obejrzenia/książek do przeczytania. Kiedy wstając rano miałam ochotę ładnie się ubrać, uśmiechnąć do ludzi, których mijam rano, zjeść śniadanie, a nie usprawiedliwiać wszystko tym, że nie mam czasu.
Niestety w moim przypadku prawda jest taka, że skupiłam się głównie na pracy i poza nią wiele mi w głowie nie szumiało. Prawdą jest, że wciąż mamy szkolenia i testy, jest masa rzeczy do ogarnięcia, agencyjne tempo pracy, ale przecież praca to tylko mały wycinek mojego życia. Może ważny, ale jeden z wielu. Kiedy uzmysłowiłam sobie, że nie sięgnęłam do języków przez ostatnie miesiące, trochę to mną wstrząsnęło. Bo przecież bardzo to lubię, sprawia mi to radość, a ja po prostu to zarzuciłam. Tak samo z grafiką, blogiem, tańcem i milionem innych rzeczy.
W momencie, kiedy odsunęłam od siebie samorozwój, uzmysłowiłam sobie, że był dla mnie bardzo ważny. Bo w momencie, kiedy SAMA OD SIEBIE nie wymagałam, podążałam długą drogą w dół. Drogą do tego, by stać się lemingiem kursującym biuro-dom bez zainteresowań, bez pasji, bez energii. Nie mogę powiedzieć, że jestem nieszczęśliwa, bo bym skłamała. Ale brakuje tego "czegoś", co miałam całkiem niedawno. Może to była świadomość postępu, pracy nad sobą, możliwości, planów. Nie wiem co to było, ale wiem, że to straciłam.
A może samorozwój nie musi być miałką papką rodem z poradników - choć i taką formę niewątpliwie czasami przybiera. Nie zrozumcie mnie źle - każdy z nas jest inny i wiem, że przemawiają do nas różne rzeczy. Ja na wszystko patrzę z dozą nieufności i rezerwą, czasem zazdroszczę tym, którzy potrafią przyjmować różne rzeczy bez negacji. Ja tak nie mam, ale w samorozwoju widzę coś innego. Bo może to po prostu taka dłoń, która trzyma nas w garści, trzyma nas w ryzach? Taki mechanizm samokontroli, żebyśmy się nie rozleźli i nie zamienili w bezbarwne lemingi znudzone życiem? Nie musi to być etos czynu i wiary w to, że wszystko możesz zmienić i że jeśli będziesz wystarczająco mocno wierzył, to z pewnością to się stanie... może to po prostu kręgosłup działań dla ludzi, którzy są zbyt roztrzepani czy zapominalscy? A może dla tych, którzy potrzebują kogoś, kto pokaże im drogę i będzie obserwował postępy? Dla kogoś, kto chce sobie samodzielnie wymyślić drogę i nią podążać?
Teraz, kiedy zapomniałam o nim przez jakiś czas, wiem, że jest mi potrzebny. Nie ma co demonizować tego samorozwoju. Każdy z nas przecież najlepiej wymyśli jak powinien wyglądać jego plan na życie. Jest dużo do zrobienia, ale dobrze, że straciłam kilka miesięcy, nie kilka lat...
A Wy co myślicie o samorozwoju? Jak radzicie sobie z całym tym boomem i naciskiem na ciągły rozwój? Czy to dla Was ma sens, czy to tylko bzdura 21 wieku i nie warto się zaharowywać? Wierzycie w poradniki z receptą na to "jak żyć"? Jestem bardzo ciekawa Waszego zdania :) I mam nadzieję, że teraz uda mi się tutaj coraz częściej zaglądać. Trzeba wziąć się za siebie!
Ale świetny, szczery post o samorozwoju :) Oby jak najwięcej takich w blogsferze i nie tylko.
OdpowiedzUsuńJa wyznaję zasadę, że jeśli coś jest dla wszystkich, to tak naprawdę dla nikogo. Dlatego bardzo sceptycznie pochodzę do książkowych i internetowych poradników samorozwojowych. Czasem coś mnie zainspiruje, coś z nich zaczerpną, ale bardzo wybiórczo.
Gdy czuję, że chcę coś zmienić w życiu, wsłuchuję się w siebie i zastanawiam czego w tej chwili mi potrzeba. I wtedy podejmuję odpowiednie postanowienia i działania. Nigdy zbyt wiele na raz, tylko tyle ile mogę udźwignąć. Jeśli widzę, że dobrze idzie, biorę się za następną rzecz.
Myślę, że to w tym miejscu zaczyna się samorozwój, od podążania za swoimi potrzebami. Niewiele ma to wspólnego ze ślepym podążaniem za listami celów i zadań :) No ale pomyśl, czy autor danej książki albo artykułu, zna Ciebie na tyle, żeby wiedzieć co jest teraz dla Ciebie najlepsze? No way! Ty znasz siebie najlepiej i to jest fundament Twojego rozwoju.
Życzę Ci odnalezienia swojej własnej rozwojowej drogi :) Nie rezygnuj z tego, spróbuj jeszcze raz :)
Na mnie słowo samorozwój działa jak czekolada :D uwielbiam :D ale! - poradników czytam dość mało, bo również uważam, że droga samorozwoju to wejście w siebie i niekoniecznie robinie list z calami ;)
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem, każda zmiana zaczyna się wewnątrz osobowości, w duszy. Na mnie kompletnie nie działają poradniki- nie czytam ich, a blogi o samorozwoju przeważnie mnie denerwują i generują takie poczucie: musisz być taka i owaka, bo inaczej przegrasz życie. Mam tą świadomość, że nikt i nic nie jest w stanie mnie popchnąć do działania, zmiana musi wyjść ode mnie, inaczej nic nie zadziała, żaden motywujący tekst, osoba czy obrazek.. może to źle, ale tak właśnie mam.
OdpowiedzUsuńMnie właśnie cały ten boom samorozwoju, motywacji i prawienia o tym jak żyć, by żyć dobrze i z sensem zawsze doprowadzał nad muszlę klozetową. Zamiast refleksji i bodźca do usprawnienia swojego życia, powoduje to u mnie niechęć i takie właśnie poczucie wciskania obcej religii :) Po prostu wierzyć mi się nie chce, że można chodzić cały czas w tak błogim zachwycie życiem, może dlatego, że na co dzień nie doświadczam ekstazy non-stop i jak mam, dajmy na to, scysję z pacjentem w pracy, to nie szukam w tej sytuacji pozytywów ;p Wierzę natomiast, że zaniedbywanie różnych składowych życia prędzej, czy później daje się we znaki, ale to wystarczy taki znak odczytać i dopiero wprowadzać poprawki, a nie kopiować poradnik how-to, bo to też generuje mnóstwo czynności, które nie są nam do końca potrzebne, a zajmują czas.
OdpowiedzUsuńUff, na początku myślałam, że chcesz porzucić pisanie bloga. Dobrze, że to nie to.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o samorozwój to czytam artykuły, książki, oglądam filmy, ale to nie jest tak, że wszystko pasuje do mnie. Muszę to przemyśleć. Czasem zdarza się, ze coś trafia w samo sedno mojego problemu i wtedy biorę to do siebie. O reszcie szybko zapominam. Lubię porządek, lubię mieć poukładane plany na dany dzień i tydzień, ale bez przesady. Zdarzają się okresy, w których z zapałem rozrysowuję sobie drzewka moich planów i marzeń. I wiem, jestem pewna, że to daje mi dużo - ale wynika to z mojej własnej, wewnętrznej potrzeby. Czasem nie mam zupełnie planu (i to wtedy zwykle wpadam w totalny twórczy szał). Cóż, każdy do sprawy podchodzi inaczej. Wczoraj oglądałam jedną z TED speech, w której prelegent mówił głównie o złotym kole marketingu. Nie ważne, o co dokładnie tam chodziło. Gdzieś w połowie rozrysował wykres pokazujący procentowo rozkład konsumentów: podchodzących sceptycznie, eksperymentatorów, ufających bezkrytycznie itp. Naszła mnie wtedy myśl, jak bardzo sprawdza się to w codziennym życiu. Albo w internetowym życiu. Ilu ludzi "kupuje" wszystko. Mam nadzieję, że w większości przypadków należę do grupy sceptyczno-eksperymentalnej.
To mój najdłuższy komentarz w życiu. Nie wiem nawet, czy składny, bo wywołałaś potok myśli. Chyba trafiłaś w czuły samorozwojowy punkt.
Czasami trzeba odpuścić, odpocząć, aby móc powrócić ze zdwojoną energią do tego co sprawia nam radość.
OdpowiedzUsuńDo poradników nie przywiązuje aż tak dużej wagi, ale prawdą jest, że mogą zainspirować i dać kopa :)
Doskonale Cię rozumiem. Kiedyś tez miałam taki "kryzys". Zwłaszcza, ze po miesiącach kiedy na prawdę potrzebowałam listy "to do" wszystko tak dobrze się układało i wsyztsko wychodziło, że jej robienie i odhaczanie wydawało się okropną strata czasu. Tylko po czasie okazało się, że to ze jest tak genialnie zawdzięczam w duzym stopniu właśnie tej liście i całemu zorganizowaniu które wprowadziła.
OdpowiedzUsuńMyślę, że najważniejszą rzeczą o jakiej zapominamy przy samorozwoju jest odpoczynek. I ja sama też tak robię. Zostawiam sobie za dużo rzeczy na dzień, nie wykonam ich i nie mam też czasu na odpoczynek, a jak muszę już z niego skorzystać to mam potem ogroomnie wyrzuty sumienie. Już sobie mowię od dluższego czasu, ze to nie jest złe, że się odpoczywa, ale ciągle to gdzieś siedzi z tyłu głowy, że mogłam wtedy zrobić coś pożytecznego... Ale teraz mnie zmobilizowałaś, żeby wyznaczyć sobie sztywne godziny w ciągu każdego dnia na odpoczynek i się ich trzymać :)
OdpowiedzUsuńTen post tak mnie poruszył, że zaczęłam się zastanawiać nad tym stanem i opisałam u mnie na blogu co mnie do niego doprowadziło jakiś czas temu, ja na szczęście szybko się z niego otrząsnęłam. Zainspirowałaś mnie, dziękuję :)
UsuńBardzo podoba mi się ten tekst, samorozwój z przymusu to gównorozwój. Rozwój jest wtedy, kiedy się rozwijasz bez nadawania temu etykietki :)
OdpowiedzUsuńWielokrotnie powtarzam (częściej w prawdziwym życiu, niż w Internecie chociaż chyba niesłusznie), że jestem pełna wyrozumiałości, tolerancji i świadomości, że każdy z nas jest inny i to jest piękne. Samorozwój to taki worek bez dna, w który media (w tym blogi) pakują wiele spraw, jednocześnie je niechcący lub chcący narzucając. Ale jesteśmy tylko ludźmi, a dobra ma 24h i absolutnie nie da się zrobić wszystkiego czego oczekuje od nas społeczeństwo i czego oczekujemy często od siebie sami. Dlatego każdy powinien wybierać sobie taką drogę jaka mu się żywnie podoba i którą sam uważa za słuszną - czy to z samorozwojem w wersji zero lub minimum czy to w wersji maxi wręcz fanatycznej. Wszystko jest dobre, wszystko jest dla ludzi. Oczywiście dopóki żyjemy w zgodzie z samymi sobą i jesteśmy z zadowoleni :)
OdpowiedzUsuńA i przepraszam, że wcześniej nie pisałam komentarzy - rzadko mam na to czas, ale dziś musiałam. Jak w tym dowcipie:
Siedzi rodzina przy stole i nagle najmłodsze dziecko mówi:
- Gdzie jest kompocik? Nie ma kompociku!
- Synku! Ty mówisz! 6 lat już masz i nigdy niczego nie powiedziałeś! Czemu to tak?
- Bo zawsze kompocik był.
-->kurtyna<--
I cytując wróżbitę Macieja: "Pani chyba wie doskonale o co mi chodzi"! :)
Nie słyszałem tego w mediach i nie zauważyłem wzmianki na temat "boombap" samorozwoju w sieci. Od małego byłem ciekawy świata miałem i mam wiele zainteresowań a od szkoły średniej mam ciągłą potrzebę edukowania się i właśnie samorozwijania. Jeśli to jest moda to możemy ja tolerować. Jedyny minus to ego które może urosnąć od ilości przyswojonego materiału czy przerzuconych kilogramów na siłowni.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem 2 wpisy i jest jeszcze kilka ciekawych.
Dzięki i pozdrawiam.
ps. Co nakłoniło Cię do założenia Bloga? Chęć pomocy innym wynikającej ze świadomości że wiele osób może mieć lub ma podobne bardzo "pospolite " problemy czy chęć wyrzucenia z siebie natłoku myśli? Czy jedno i drugie?
super
OdpowiedzUsuńCieszę się, że trafiłem na ten merytoryczny wpis. Muszę przyznać, że samorozwój jest niezwykle ważny. Każdy z nas powinien stale pracować nad sobą. Z tego powodu postanowiłem zainwestować w szkolenie z f-gazów, ponieważ zapewni mi to możliwość ciekawszej pracy. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie według moich planów.
OdpowiedzUsuńSama niedawno postanowilam trochę pozmieniać w swoim życiu i zapisałam się na prawo jazdy poznań. Teraz niedawno zdałam egzaminy, więc w końcu spełniłam swoje marzenie o posiadaniu prawo jazdy
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc dla mnie najlepszym wyborem okazały się kursy językowe online. Bardzo wiele się tutaj nauczyłam jeśli chodzi o język angielski
OdpowiedzUsuńU mnie najlepiej idzie nauka stacjonarna
OdpowiedzUsuńCo do rozwoju to zawsze też można postawić na dobre szkolenie, np z języka angielskiego, dzięki którym będziecie mieć więcej możliwości i też z łatwością można będzie komunikować się za granicą
OdpowiedzUsuń