czwartek, 8 maja 2014

Czekając na księcia z bajki Disneya...

Presh | via Tumblr
Jako dziewczynka wychowana na przeróżnych bajkach i książeczkach, wyobraziłam sobie, że mój książę musi przyjechać na białym rumaku znikąd. Najlepiej z jakiegoś Zasiedmiogórogrodu, powinien od razu mnie zauroczyć, a ja od razu powinnam wiedzieć, że to właśnie jego chcę. Na pierwszym spotkaniu powinnam pomyśleć: "to on, to z nim spędzę resztę mojego życia". Oczywiście powinien dla mnie pokonać jakiegoś potwora, albo co najmniej jakiegoś rywala, który chciał posiąść moje serce. Jako na wskroś dobry, i przystojny mężczyzna wspaniale władający mieczem - nie było cienia wątpliwości, że wygra, a my będziemy żyli razem długo i szczęśliwie.

No więc czekałam.
I za każdym razem rozczarowywałam się coraz bardziej, bo książę przychodzący z Zasiedmiogórogrodu wcale nie był książęcy, a nasze życie wcale nie było jak z bajki. Było dużo łez, rozczarowań i poczucia, że jestem nie w tej bajce, w której powinnam. Po jakimś czasie okazało się, że miałam do czynienia ze zwykłymi żabami, które obiecały, że się zmienią, jednak nic takiego nie miało miejsca.

Więc dalej czekałam na kogoś, kto wkroczy w moje życie i poprzestawia doszczętnie wszystko. Sprawi, że oszaleję, poczuję obrzydliwe motylki, będę soliła herbatę i wyczekiwała z niecierpliwością SMSów na dobranoc. Myślałam, że będzie dzika fascynacja i chęć poznania drugiej osoby najszybciej jak się da. Czekałam na wielkie "bum!", na grom z jasnego nieba, na urok, od którego nie ma ucieczki.

I wiecie co się okazało?
Mój książę wcale nie musiał przybyć na żadnym koniu z odległego miasta, bo cały czas był w moim królestwie, tuż obok mnie. Był fantastycznym, przystojnym, mądrym i poukładanym mężczyzną... ale wydawało mi się, że jest nie dla mnie. Wiedziałam, że zawsze mogę na nim polegać, rozmawiać godzinami i dzielić pasje, ale przecież czekałam na kogoś, kto zatrząśnie moim światem. Wolałam się rozglądać za muzykami i niespełnionymi pisarzami, którzy oferowali życie pełne wrażeń. 

Bo gdyby on miał nim zatrząsnąć, to przecież zorientowałabym się w ciągu naszej kilkunastoletniej znajomości i kilkuletniej przyjaźni. Wiedziałabym, że to on, bo przecież TAKIE RZECZY SIĘ WIE od razu.

Nieraz (nie dwa, nie trzy...) odprawiłam go z kwitkiem, mówiąc, że nigdy nic nie będzie między nami. Wmawiałam sobie całe życie, że nie patrzę na niego jak na faceta, tylko na przyjaciela. Kiedy nadeszła chwila, gdy powoli zaczynałam rozumieć, broniłam się rękami i nogami. Odsuwałam od siebie możliwość jak najdalej, a jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że gdy nie spróbuję, będę sobie to wyrzucać do końca życia. Że zawsze z tyłu głowy będzie on i wyrzut sumienia: nie spróbowałam.

Znaliśmy się od nastu lat - wiedzieliśmy jakie filmy lubimy, w jakie miejsca lubimy chodzić, co jest dla nas ważne, jakie zachowania nas drażnią, za jakim jedzeniem przepadamy itp. Wiedzieliśmy wszystko, co pary szaleńczo poznają na pierwszych randkach. Myślałam, że skoro nie będzie tego etapu, będzie nudno i niezręcznie... Okazało się, że nie znałam go od wielu stron, byłam urzeczona jak wiele nowych rzeczy może nam powiedzieć osoba, którą zna się od tylu lat. Zmiana perspektywy otworzyła przede mną zupełnie innego, fascynującego człowieka.

Początek był dziwny, trochę niezręczny. Miałam wątpliwości, ale bardziej takie emocjonalne (obawa przed tym, że już nic nie będzie takie samo i że niemożliwy będzie powrót do dawnej przyjaźni), niż logiczne (bo wiedziałam, że to wspaniały facet). Z każdym dniem przekonywał mnie, że podjęłam dobrą decyzję. Od początku (do teraz) czuję się jak wygrana na loterii, bo starał się o mnie tyle lat i w końcu mu się udało.

Kiedy nie wiedziałam, co zrobić, szukałam podobnych historii w Internecie. Na początku chciałam potwierdzić, że to zły pomysł, potem szukałam historii pokazujących, że jest to pomysł najlepszy. Nie bardzo mogłam się kogokolwiek zapytać o zdanie, bo nie chciałam wywoływać plotek w naszej grupie znajomych, poza tych bałam się do siebie dopuścić tak łatwe rozwiązanie problemu. Jak już się złamałam i podpytałam przyjaciółek co zrobić, wszystkie odpowiedziały jednogłośnie: spróbować.

Teraz, po czasie oswojenia mogę powiedzieć, że decyzja o spróbowaniu była najlepszą decyzją mojego życia. Zmieniła wszystko, dała stabilizację i idealny punkt wyjściowy do spełniania siebie i realizowania marzeń. Całkowicie wybiła mi z głowy myślenie, że to nie to. Moje życie zyskało brakujący element, mogłam pchnąć dalej wiele rzeczy. Najpierw nauczyliśmy się być przyjaciółmi, dopiero potem uczyliśmy się bycia parą. Czasem wyrzucam sobie, że byłam na tyle głupia, żeby wcześniej nie zauważyć, jakie szczęście czeka tuż obok, ale taka jest nasza historia i taka jest najlepsza. Być może jeśli byśmy zaczęli być ze sobą 4 lata temu, kiedy mieliśmy pstro w głowie, to nie wytrzymalibyśmy ze sobą tyle lat.

Nie chcę, żeby ten post był potwierdzeniem na to, że przyjaźń pomiędzy kobietą, a mężczyzną nie istnieje. Opowiadam Wam tylko moją historię, skusiła mnie do tego pewna komentująca Anonimka, którą gorąco pozdrawiam. Nie chcę żadnej dziewczyny przekonywać, że powinna wziąć pod rękę swojego przyjaciela i pędzić przed ołtarz... ale chcę powiedzieć, że czasem warto spróbować! Bo później może dziać się cudowne.

Znacie podobne historie miłości pomiędzy przyjaciółmi? A jakie były Wasze historie i jak poznaliście swoją drugą połową? A może wciąż czekacie albo się wahacie?

15 komentarzy:

  1. Ładnie napisane. Sądzę, że każda z nas od dzieciństwa marzy o takiej pełnej romantyzmu miłości jak z bajki, o księciu, który pojawia się nie wiadomo skąd i kradnie nasze serce i duszę. Życie weryfikuje te marzenia. W końcu spotykamy tego jedynego, który nie jest księciem, ale zwykłym, szarym człowiekiem, dla nas jednak ma swój czar i świata poza nim nie widzimy. Przyjaźń przeradza się w uczucie. Trzeba mieć jednak sporo odwagi na taki krok, bo jeśli związek się nie uda stracisz nie tylko chłopaka, ale i przyjaciela. Osobiście nigdy nie zakochałam się w przyjacielu, a jak poznałam męża to od razu wiedziałam, że to ten jedyny. I choć mamy swoje wzloty i upadki, to zawsze podnosimy się, otrzepujemy z kurzu i kroczymy dalej, do przodu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja byłam również z chłopakiem, który przez wiele lat był moim dobrym znajomym. Wytrzymaliśmy jako para kilka miesięcy. Do teraz nie utrzymujemy z sobą żadnego kontaktu, choć minął już dłuuugi czas.
    Ale nie piszę tego jako przestrogę, tylko przykład, że to różnie bywa, nie ma jednej recepty ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mamy bardzo podobne historie swoich związków...A Twoje zdanie: ''Wolałam się rozglądać za muzykami i niespełnionymi pisarzami, którzy oferowali życie pełne wrażeń'' idealnie pasuje do mnie, szalonej hipiski, zakochanej w poezji i muzyce jakieś 9-10 lat temu. Zawsze się dziwiłam mojemu Mężwi, dlaczego wybrał właśnie mnie...jesteśmy dwiema różnymi osobowościami, mamy wspólne pasje i zainetesowania, ale też różnimy się swoim podejściem do pewnych kwestii (i to chyba bardzo dobrze na nas wpływa, bo potrafimy ze sobą dyskutować przez pół nocy:) Pamiętam też jak planowalismy ślub i wiele osób twierdziło i przygotowoywało nas na najpiękniejszą chwilę w naszym życiu, sama czytając książki tez myślałam, że ślub to jednen z tych nabardziej wjątkowych dni, potem okazało się, że to dzień pełen stresów (przynajmniej pół dnia), rozmów z najbliższymi i dawno nie widzianymi osobami, śmiechów i tańców. Owszem był to bardzo niezwykły dzień, cały tylko nasz. Ale ja osobiście wolę intymne chwile, wspólne podróże i długie rozmowy, tylko z Nim. Wtedy te momenty pokazują mi miłość o jakiej zawsze marzyłam i jaką mam.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyjaźń fundamentem związku - zawsze to mówiłam i wciąż będę to powtarzać. Sama wiem, że to działa ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem w podobnej sytuacji. Ale bez happy endu.
    Ja nie potrafię pokonać granicy, za którą przyjaźń zmienia się w coś więcej. Mój dobry kolega, chłopak, z którym świetnie się czuję pod wieloma względami i którego dobrze znam - jednak na zawsze pozostanie tylko kolegą. Bardzo go lubię. Ale zupełnie mnie nie fascynuje, nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby mnie dotknąć. To jest coś, do czego musiałabym się zmusić, a tego nie chcę.
    Ale cieszę się, że są również takie historie jak Twoja :)

    OdpowiedzUsuń
  6. tym postem pokazujesz coś z czym ja się całkowicie i bezapelacyjnie zgadzam - że w związku musi byc przyjaźń! bez tego ani rusz. no ok, może będzie fajnie przez kilka miesiący, a później co? mini etap fascynacji i przyjdzie rozczarowanie, bo jednak się nie dogadują, nie rozumieją albo zwyczajnie z sobą... nudzą.
    od zawsze uważałam, że ludzie poza milością, namiętnością itd. muszą się ze sobą przyjaźnić.
    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja jestem z moim chłopakiem ponad 6 lat. Kiedy zaczynaliśmy ze sobą być mieliśmy pstro w głowie. To jednak nie ma dla mnie żadnego znaczenia, skoro potrafiliśmy i potrafimy nadal się rozumieć, dogadać. Zaakceptowaliśmy w sobie wszystkie zmiany (chcąc nie chcąc, przez te prawie 6.5 roku naprawdę się zmieniliśmy) i żyjemy ze sobą, rozumiemy się świetnie. Czasem się śmiejemy, że zachowujemy jak stare dobre małżeństwo, ale to w tym wszystkim jest chyba najlepsze. Nie wyobrażam sobie traktować mojego M. wyłącznie jak partnera. To przede wszystkim mój najlepszy przyjaciel. Zresztą, chyba jedyny. :) W tej relacji wierzę w przyjaźń między kobietą, a mężczyzną. Niestety, tylko w tej. Kiedyś zacięcie broniłam, że nie musi być uczucia (z żadnej strony), żeby stworzyć prawdziwą przyjaźń z mężczyzną. Teraz wiem, że byłam po prostu naiwna. A co do tego księcia z bajki: najważniejsze jest chyba znaleźć go w tym, z kim jesteśmy. Niezależnie od tego czy pasuje do obrazka, czy nie. Mam sporo koleżanek, które mają ponad 25 lat i są same, bo... wybrzydzają. Ten ma za długi nos, ten piegi, tamten ma styl, który do niej nie pasuje. Mówię serio. I, żeby jeszcze ci książęta byli "przebierani" przez księżniczki... Cóż. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Cóż, mogę powiedzieć tylko jedno: zazdroszczę ;).Naprawdę zazdroszczę i cieszę się, że Wam się tak dobrze ułożyło.
    Mi pozostaje tylko posiadanie przyjaciela, wspaniałego przyjaciela, ale mimo wszystko TYLKO przyjaciela. W mojej historii pociesza mnie tylko jedno: da się pozostać przyjaciółmi nawet wtedy, kiedy druga osoba zna twoje uczucia, ale ich nie podziela, nie jest to łatwe, ale się da. Więc do tych co się boją: zaryzykujcie, przy odrobinie szczęścia zyskacie, a jak nie wyjdzie to może tak dużo nie stracicie ;).

    OdpowiedzUsuń
  9. Zawsze marzyłam o tym by spotkać kogoś, kto najpierw stanie się dla mnie kimś bliskim, przyjacielem, a później wyniknie z tego miłość. I najzabawniejsze jest to, że tak właśnie w moim życiu się stało. I podobnie, jak Ty, tego faktu nie dostrzegałam. Aż dziw, bo również za radą koleżanek dałam szansę. Mimo, że minęło kilka ładnych lat nie żałuję jej do dzisiaj :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Ja z moim chłopakiem nie byliśmy przyjaciółmi, bardziej znajomymi. Nie traktowałam go też jak księcia. Byłam po rozpadzie związku złożonego właśnie "z oczekiwań". Kiedy zaczęliśmy się spotykać, wiedziałam że to świetny chłopak, ale traktowałam całą relację luźnie - jak wyjdzie to wyjdzie, jak nie to nie. Postanowiłam pokazać się z każdej strony - tej dobrej, ale też tej złej ze wszystkimi moimi wadami. On podobnie, był zmęczony spotkaniem się z dziewczynami, ktore chciały na nim coś wymóc. I chyba właśnie to sprawiło, że niesamowicie nam dobrze że sobą. Ani ja, ani on nie spodziewalismy się, że to będzie to. I tak właściwie przypadkiem znaleźliśmy osoby, z którymi chcemy spędzić resztę życia. Każdego dnia myślę sobie jakie mam szczęście być w związku pełnym miłości, szczerości, przyjaźni i szacunku. Jest moim księciem na białym koniu, ale do mojego królestwa wszedł na własnych nogach wyglądając jak zwykły człowiek :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Cudowna historia :). Przyjaźń to chyba najtrwalsza z podwalin dobrego związku. Bo za jakiś czas miną te wszystkie motylki i chemia, a zostaną rachunki, kredyty, zakupy, remonty, dzieciaki, wywiadówki, proza życia. I wtedy na powierzchnię wyjdzie to, co was połączyło: przyjaźń i partnerstwo :).

    OdpowiedzUsuń
  12. Niestety, nie jestem potwierdzeniem przyjaźni, a potem przejścia tej znajomości w związek...spróbowaliśmy. Być może to było za wcześnie? Wytrwaliśmy w dobrych i złych chwilach 5 lat, i nasze życiowe priorytety się rozmyły..on-plany na życie prywatne, ja-plany na życie zawodowe. Jednak jest w tym największy i najważniejszy akcent naszej znajomości, utrzymujemy ją po dziś. To znaczy:rozmawiamy ze sobą, poznajemy się na ulicy, składamy sobie życzenia. Czyli takie zupełnie ludzkie odruchy pomiędzy ludźmi,których kiedyś łączyło coś więcej, a teraz przynajmniej szacunek do siebie i do czasu spędzonego razem.

    Życzę powodzenia tym, którzy wytrwali w takich związkach. Także popieram ideę partnerstwa na bazie zaufania i przyjaźni. Jednak nie wiem czy od przyjaźni zawsze powinno się zaczynać?

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie zbudowałam swojego związku na przyjaźni, ale też początkowo odrzucałam 'zaloty' i padło z moich ust zdanie, że nigdy nie będziemy razem. Po dwóch dniach poszłam po rozum do głowy i chwała Bogu, w przyszłym tygodniu będziemy świętować drugą rocznicę. A książę zagraniczny, więc różnie to bywa- czasem miłość nie jest na wyciągnięcie ręki.

    OdpowiedzUsuń
  14. Związek to nic innego, jak wyższy poziom, właściwie najwyższy poziom przyjaźni jaką można osiągnąć :)

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja długo nie spodziewałam się, że zwiążę się z moim przyjacielem, na szczęście zobaczyłam jak piękne jest to co jest między nami. Możemy na sobie polegać, rozmawiać, nie bać się i być szczerzy. Mój brat (starszy, najlepszy przyjaciel) zapytał mnie kiedyś: "zastanów się, kim jest osoba, do której mogłabyś zadzwoniłabyś po pomoc w środku nocy i czy ta osoba od razu by przyszła". I tak jesteśmy ze sobą 5 lat, od tego roku zaręczeni. Zabawne, jak czasem nie potrzeba nic komplikować, a dzięki więzi jaką mamy cały czas jest w nas ogień :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że jesteś tutaj. Będzie mi miło, kiedy dorzucisz coś od siebie.
Każdy komentarz jest dla mnie bardzo ważny!