Nie wiem w którym momencie swojego życia zaczęłam wierzyć, że posiadanie butów na wysokim obcasie, drogiej sukienki i szczupłej talii sprawi, że będę szczęśliwym człowiekiem. Uwierzyłam, że mój wygląd określa mnie w bardzo dużym stopniu. Podświadomie dążyłam do utraty kolejnych kilogramów, bo wierzyłam, że moje życie będzie lepsze z codziennym widokiem na 50 kg na łazienkowej wadze. Trudno się do tego przyznać, ale myślałam również, że to, że mam (albo będę mieć) ładne paznokcie, ładne włosy i gładką cerę, sprawi, że będę lepsza od innych. Że będę szczęśliwa. Nie wiem kto mnie tak okłamał. Nie wiem po co sama siebie tak okłamałam.
Dawno temu na Youtubie wśród vlogerek rozprzestrzeniał się tag "no make up week". Kiedy go wtedy oglądałam, patrzyłam na te dziewczyny jak na mega odważne jednostki, bo sama nie potrafiłabym na tydzień zrezygnować z makijażu. Zawsze miałam wiele fluidów, pudrów, tuszów do rzęs, eyelinerów i cieni. Nie zdarzało mi się pojechać do miasta (na uczelnię, do pracy) bez makijażu, chociaż czasem rano wyszłam po bułki z samym tłustym kremem na twarzy. Ostatnio rzeczywistość zweryfikowała moje uwielbienie do make-upu i lakierów do paznokci, bo w moim szalonym trybie życia po prostu ZABRAKŁO czasu na pełny makijaż czy pomalowanie paznokci czymś innym, niż odżywką. Szczytem wyciśnięcia czasu na pielęgnację było systematyczne olejowanie włosów, którego efekty już zauważam. Teraz doszłam do wniosku, że na co dzień wystarczy mi tusz do rzęs i coś do wyrównania kolorytu cery (którą muszę doprowadzić do używalności, bo trzy tygodnie w stresie + braku snu + beznadziejnym odżywianiu, zadziałało na nią katastrofalnie).
Poza tym tak właściwie, to po co nam makijaż? Dla kogo się malujemy?
Mam koleżankę, która nie jest klasyczną pięknością. Na ulicy pewnie żaden facet by się za nią nie obejrzał, ale to nie szkodzi, bo nie pochlebiałyby jej takie rzeczy, jak gwizdy nieznajomych mężczyzn. Z wyglądu nie wyróżnia się zupełnie niczym, jej skóra nie jest piękna, często ma z nią problemy, a jej sposób ubierania się można porównać do pani domu, która nie dba o to, co wkłada na siebie. Bo nie dba. Wygląd dla niej jest jedną z najmniej ważnych rzeczy. Bo w jej życiu liczą się jej pasje i ludzie, których poznaje. Jest bardzo mądra, interesuje się sztuką, dużo podróżuje, chodzi na koncerty, biega, ma chłopaka, udziela się w wielu organizacjach i studiuje dwa kierunki.
Kiedy ją poznałam, poczułam się przy niej płytka i pusta. W tej swojej obcisłej sukience, z fluidem na twarzy, pomalowanymi paznokciami. Poczułam się źle, bo uświadomiłam sobie, że zbyt wiele czasu spędzam przed lustrem, przed szafą, w sklepach i drogeriach. Że ten czas i pieniądze mogłabym spożytkować na rzeczy, które bardziej by mnie uszczęśliwiły. Na rzeczy, które by były bardziej DLA MNIE, a nie dla mojego otoczenia. Wiele moich mądrych i pięknych koleżanek się nie maluje. Zawsze patrzę na nie z lekkim podziwem i zastanawiam się jak one to robią, że bez make-upu wyglądają świetnie? Podczas gdy ja nawet w góry na wędrówkę zabieram kosmetyczkę i staram się jakoś niepostrzeżenie "ogarniać".
Zastanówmy się:
DLA KOGO SIĘ MALUJEMY?
Mogłabym odpowiedzieć, że dla chłopaka, ale to nieprawda. Bardzo często jak się spotykamy w mieszkaniu, to zmywam makijaż. Jak spędzamy razem soboty, zaczynając od basenu, to często nie maluję się w dalszej części dnia, a robimy wiele wspólnych rzeczy "na mieście".
Mogłabym powiedzieć, że dla siebie, ale przecież jak chodzę po domu w najwygodniejszych na świecie dresach, to makijaż jest ostatnią rzeczą, o której myślę.
Mogłabym powiedzieć, że chcę wyglądać świetnie na imprezach, ale przecież zazwyczaj wtedy stosuję plan minimum - trochę kremu BB i tusz do rzęs, bo wiem, że po pierwsze nie będzie niczego widać, a po drugie i tak wszystko spłynie, jak będę tańczyć.
Mogłabym powiedzieć, że dla przyjaciółek, żeby nie czuć się przy nich jak brzydkie kaczątko, bo zazwyczaj są pięknie ubrane i umalowane. Ale przecież jak spotykamy się na pidżama party, to najpierw zmywamy makijaż, a dopiero później możemy się poczuć luźno.
Myślę, że ja się maluję dla nieznajomych ludzi. Myślę, że makijaż uczyni mnie trochę lepszą, trochę podciągnie inne moje cechy, uratuje mnie w jakiś sposób. Maluję się dla osób, które spotykam w komunikacji miejskiej, żeby pomyśleli, że jestem ładna i fajna. Dla klientów w pracy, bo chcę, żeby patrzyli na mnie w 100% profesjonalnie, a nie pomyśleli: "no, może coś ma w głowie, ale nie dba o siebie". Dla partnerów/instruktorów na treningach, żeby pomyśleli, że nawet jeśli nie ogarniam pewnych kroków, to przynajmniej jestem ładna. Maluję się, żeby poczuć na sobie męskie zainteresowane spojrzenia, chociaż są one tak naprawdę "po nic". Myślę też, że w mojej głowie kołacze się niewdzięczne i beznadziejne zdanie, że przez "bycie ładnym" można wiele załatwić. A przecież to bzdura. Makijaż wcale nie uczyni mnie lepszym człowiekiem, najwyżej polepszy zdanie kogoś kogo spotykam raz w życiu, a jego zdanie o mnie - zupełnie mnie nie interesuje. A przecież nie chcę być postrzegana jako puste, ładne opakowanie.
Do przemyślenia, do poprawy.
Zastanówmy się:
DLA KOGO SIĘ MALUJEMY?
Mogłabym odpowiedzieć, że dla chłopaka, ale to nieprawda. Bardzo często jak się spotykamy w mieszkaniu, to zmywam makijaż. Jak spędzamy razem soboty, zaczynając od basenu, to często nie maluję się w dalszej części dnia, a robimy wiele wspólnych rzeczy "na mieście".
Mogłabym powiedzieć, że dla siebie, ale przecież jak chodzę po domu w najwygodniejszych na świecie dresach, to makijaż jest ostatnią rzeczą, o której myślę.
Mogłabym powiedzieć, że chcę wyglądać świetnie na imprezach, ale przecież zazwyczaj wtedy stosuję plan minimum - trochę kremu BB i tusz do rzęs, bo wiem, że po pierwsze nie będzie niczego widać, a po drugie i tak wszystko spłynie, jak będę tańczyć.
Mogłabym powiedzieć, że dla przyjaciółek, żeby nie czuć się przy nich jak brzydkie kaczątko, bo zazwyczaj są pięknie ubrane i umalowane. Ale przecież jak spotykamy się na pidżama party, to najpierw zmywamy makijaż, a dopiero później możemy się poczuć luźno.
Myślę, że ja się maluję dla nieznajomych ludzi. Myślę, że makijaż uczyni mnie trochę lepszą, trochę podciągnie inne moje cechy, uratuje mnie w jakiś sposób. Maluję się dla osób, które spotykam w komunikacji miejskiej, żeby pomyśleli, że jestem ładna i fajna. Dla klientów w pracy, bo chcę, żeby patrzyli na mnie w 100% profesjonalnie, a nie pomyśleli: "no, może coś ma w głowie, ale nie dba o siebie". Dla partnerów/instruktorów na treningach, żeby pomyśleli, że nawet jeśli nie ogarniam pewnych kroków, to przynajmniej jestem ładna. Maluję się, żeby poczuć na sobie męskie zainteresowane spojrzenia, chociaż są one tak naprawdę "po nic". Myślę też, że w mojej głowie kołacze się niewdzięczne i beznadziejne zdanie, że przez "bycie ładnym" można wiele załatwić. A przecież to bzdura. Makijaż wcale nie uczyni mnie lepszym człowiekiem, najwyżej polepszy zdanie kogoś kogo spotykam raz w życiu, a jego zdanie o mnie - zupełnie mnie nie interesuje. A przecież nie chcę być postrzegana jako puste, ładne opakowanie.
Do przemyślenia, do poprawy.
A Wy? Dla kogo się malujecie? Mogłybyście bez problemu zrezygnować z makijażu? Czy jest dla Was czymś ważnym, czy może zbędnym? A może należycie do dziewczyn, które nie malują się wcale? Myślę, że wszystko trzeba wyważyć w ten sposób, żeby czuć się dobrze sama ze sobą. Ja pewnie nie zrezygnuję z korektora, bo malując się, muszę zatuszować jeden konkretny defekt mojej twarzy (bez którego mogłabym chodzić bez makijażu). Ale jeśli o tym zapomnę, też nic takiego się nie stanie, są rzeczy ważne i ważniejsze. A będąc w górach na tygodniowym wyjeździe, makijaż na szczęście staje się ostatnią rzeczą o której myślisz... Za niedługo czeka mnie górski no make-up week - nie mogę się doczekać!
Kurcze, bardzo szczery post :)
OdpowiedzUsuńJa też szczerze: maluję się po to, żeby lepiej wyglądać. Po prostu. Dobrze się czuję w makijażu, ale jeśli muszę z niego zrezygnować, w całości lub jakimś stopniu to też nie ma tragedii ;)
Źle się czuję bez makijażu i nie mogłabym z niego zrezygnować. Oczywiście "po bułki" i inne takie wyjdę bez niczego. Myślę, że nawet mając tak bogatą osobowość jak Twoja koleżanka warto znaleźć chwilę na zadbanie o swój wygląd. To też jest ważne. Brak czasu jest żadnym argumentem, bo jakiś podstawowy makijaż zajmuje zaledwie kilka minut.
OdpowiedzUsuńDałaś mi do myślenia... ;) Ale tak w sumie to chyba trochę maluję się dla siebie, żeby poczuć, że jestem zdyscyplinowana i ogarnięta, bo zdążę wstać rano i jeszcze się pomalować. ;)
OdpowiedzUsuńJa się maluję chyba dla świata, żeby nie musiał patrzeć.
OdpowiedzUsuńJa nie umiem się malować, nie lubię i robię to tylko po to, żeby ukryć jeszcze stare blizny po trądziku. Od kiedy zmieniłam dietę używam mniej tych wszystkich upiększaczy :)
OdpowiedzUsuńOstatnio coraz rzadziej się maluję. Po prostu mi się nie chce spędzać około 20 minut przed lustrem, często też po prostu nie mam na to czasu . Nie mam problemu z wychodzeniem z domu bez makijażu i szczerze mówiąc nie obchodzi mnie co ludzie pomyślą , nawet jak pomyślą że źle wyglądam, sami przecież nie są idealnie więc....aj dont ker ! Jasne lubię sobie zrobić makijaż na przykład na wieczorne wyjścia. Na szczęście znajomi widują mnie w wersji z makijażem i bez więc nie ma jakiegoś wielkiego szoku hehe. Moje minimum to krem nawilżający i tusz do rzęs ! Bardzo szczery post! podoba mi się :)
OdpowiedzUsuńja już jakiś czas temu zrezygnowałam z lakieru do paznokci, tuszu i cieni, jedynie podkład, ale zdarzyło mi się bez niego też wyjść.
OdpowiedzUsuńMasz zupełną rację. Malujemy się właśnie po to by ktoś, na kim nam tak naprawdę nie zależy pomyślał że jesteśmy piękne i zadbane. Mi niestety ciężko jest się przyzwyczaić do codziennego wyjścia z domu bez makijażu, czuję się jakbym była naga, że wszyscy zobaczą moją niedoskonałą twarz. Przyznam, że nawet wychodząc w góry przez pierwsze dwa dni się malowałam, aż zobaczyłam, że wszystko ze mnie spływa - zrezygnowałam. Do końca wyjazdu nie tknęłam kolorowych kosmetyków, byłam 100% naturalna. Na zdjęciach nie widać tego, że jestem nieumalowana czy potargana przez wiatr - jedynie to że najpierw jestem prze szczęśliwa, a dopiero potem okropnie zmęczona, ale wciąż szczęśliwa :)
OdpowiedzUsuńNo widzisz, jak poznawanie ludzi może wzbogacać;) Ja najrzadziej rozstaję się z korektorem właśnie, to jest u mnie podstawa. Potem idzie delikatne podkreślenie brwi i coś na oczy. Są jednak dni, kiedy nie robię z twarzą nic i czuję się z tym dobrze. Ideałem nie jestem, ale da się.
OdpowiedzUsuńja też momentami mam trudność z odpuszczeniem sobie makijażu. w zasadzie to go sobie nie odpuszczam. cholera, po twoim poście będę musiała się nad tym zastanowić.
OdpowiedzUsuńJa mam jeszcze za dużo blizn po trądziku, żeby tak kompletnie rzucić malowanie się. Poza tym, jeśli nie nałożę podkładu, to po godzinie-dwóch paskudnie się świecę. Nie znoszę tego, wygląda to naprawdę dużo gorzej niż świecenie się z podkładem i bardzo źle się z tym czuję, dlatego raczej nie zrezygnuję z malowania się, chociaż bardzo bym chciała. Odpuszczam sobie więc makijaż (jak to poważnie brzmi! a ja nakładam tylko fluid, korektor i zazwyczaj tusz, czyli 5 min roboty), gdy siedzę w domu, albo jak pracuję fizycznie/ćwiczę, bo wtedy i tak nie ma sensu, a skóra musi jak najwięcej oddychać, żeby była zdrowa.
OdpowiedzUsuńI jeszcze nawiążę do tego, co pisałaś na początku. Studiuję na uczelni technicznej i tutaj wśród dziewczyn jest zupełnie inny klimat niż wśród tych z uniwersytetów. Przywiązujemy dużo mniejszą wagę do wyglądu i naprawdę wolimy na imprezę iść w dżinsach, trampkach i koszulce niż w szpilkach i obcisłej sukience. Chociaż jak nam się zachce, to i odstawimy się konkretnie ;) I to raczej nie z powodu tego, że skoro tak mało dziewczyn na politechnikach, to i tak faceci się nimi interesują - tak jest po prostu wygodniej, a na obcasach i w krótkiej spódnicy nie będzie wygodnie w laboratorium albo na hali maszyn ;)
Wspaniały post ostatnio sama się nad tym zastanawiałam! Nie wiem czemu mimo tego że mam kochającego chłopaka to wolę być wymalowana jak przychodzi, choć bez makijażu widział mnie miliony razy. Tak samo jak wychodzę bez makijażu na dwór( choć zdarza się to sporadycznie) czuje się jak jakieś monstrum. Przed wyjściem maluje się godzine, moje rzęsy kreska muszą być perfekcyjne. Nawet nie wiesz jak bardzo bym chciała te moje przyzwyczajenia zmienić :)
OdpowiedzUsuńhttp://sweet-cherry-lady.blogspot.com/
Ja się maluję i bardzo lubię mieć i ładne kreski na powiece, i pomalowane paznokcie. Mimo to nie mam problemu z wychodzeniem bez makijażu. Często w wakacje go sobie odpuszczam, bo jest po prostu bardzo gorąco i nie czuję się w nim najlepiej. I nie uważam dbania o swój wygląd za coś próżnego! Może dlatego, że jednak kładę też duży nacisk na to, żeby nie tylko ładnie wyglądać, ale też mieć coś do powiedzenia (i na to drugie dużo większy). I należę do tych szczęśliwców, którzy nie wymagają wielu zabiegów.
OdpowiedzUsuńPracuję z wieloma ludźmi i jestem świadoma tego, że to, jak wyglądam ma przełożenie nie tylko na to, jak inni mnie postrzegają, ale też na to, jak czuję się sama ze sobą. A w efekcie na to, jak duży mam wpływ na otoczenie. A chcę go mieć. Nie powiem nic odkrywczego: najważniejsze, żebyś czuła się ze sobą dobrze i znalazła jakieś swoje optimum. :) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńOsobiście jestem fanką makijażu, nie wyobrażam sobie np. wyjścia do znajomych czy pracy bez "tapety", ale kiedy idę na szybko po coś do sklepu a resztę dnia spędzam w domu to nie maluję się. Mi makijaż sprawia po prostu przyjemność, uwielbiam te 20 minut każdego ranka kiedy mogę nie myśleć o niczym, posłuchać muzyki i pomalować się. Z makijażem na buzi czuję się lepiej, bardziej pewnie, bardziej zdrowo. I żeby nie było, nie nakładam tony, jedynie delikatny podkład, róż/bronzer, kredka do brwi, neutralne cienie i tusz do rzęs, więc jest to ten najbardziej podstawowy zestaw. Teraz pewnie polecą na mnie hejty, ale według mnie kobieta z makijażem, nawet tym najbardziej delikatnym, jest postrzegana lepiej niż ta bez żadnego makijażu i ubrana "na luzie". Może u młodych dziewczyn nie rzuca się to w oczy, bo naturalność w młodym wieku jest plusem, ale kiedy widzimy dwie kobiety 40/50-letnie, jedną elegancko ubraną i pomalowaną, drugą ubraną na luzie i bez makijażu, to którą uważamy za zadbaną? Niestety takie mamy czasy, ale nie ukrywajmy, że przyjemniej patrzy się buzię upiększoną makijażem, nawet jeśli chodzi o nasze odbicie w lustrze.
Nienawidzę malować paznokci i najchętniej zrobiłabym sobie jakieś takie "forever" żeby się nie psuły, nie zmazywały i mogą mieć nawet wiecznie ten sam kolor. Pewnie to wynika z faktu, iż gdy moje koleżanki w wieku późno podstawówkowym i gimnazjalnym malowały paznokcie jak szalone, a ja miałam zakaz z powodu gry na fortepianie... Ale za to jeśli chodzi o makijaż to nie jestem w stanie z niego zrezygnować. I nie chodzi mi tutaj o tapetę tak mocną, że jak mnie z tyłu klepną w głowę to odpada. Używam lekkiego podkładu ( którego nie potrafię skończyć od października...), tuszuję rzęsy i lekko nadaję sobie rumieniec - tyle ;-) ostatnio przekonałam się jedynie do szminki na większe wyjścia. I wiesz co? Jak widzę taką totalnie niepomalowaną kobietę na ulicy to wydaje mi się niezadbana... Nie wiem dlaczego, ale tak miałam do tej pory. Może mi się to zmieni ;)
OdpowiedzUsuńMysle ze taki delikatny nie zaszkodzi, a jesli jest go za duzo to uwazam ze juz jest nie fajnie. W moim 34 letnim zyciu zauwazylam , ze normalni i fajni faceci nie lubia wymalowanych i wypidrowanych lal. Taka laske traktuja tylko jak przygode na jedna noc czy wieczor, nie zas jako kandydatke na zone czy fajna kumpele.
OdpowiedzUsuńNiech naszym codziennym makijazem bedzie szczery , radosny usmiech od ucha do ucha !!!
Ja raczej nie zrezygnuje z makijażu głównie ze względu na problemy z trądzikiem. Makijaż pozwala mi się czuć lepiej. I mówię tu oczywiście o lekkim makijażu, który zajmuje mi 15 minut dziennie. Ale również lubię się malować i uważam, że wygląd również jest ważny i trzeba o siebie trochę zadbać. Dbanie o siebie nie oznacza od razu, że ktoś jest mało inteligentny, wg mnie wręcz przeciwnie. Oczywiście wszystko z umiarem:)
OdpowiedzUsuńNie malowałam się bardzo długo, bo jeśli dobrze pamiętam, to do 21-22 roku życia. Zaczęłam czytać wizaż, blogi, oglądać filmiki urodowe na youtube, moja wiedza na temat kosmetyków i chęć próbowania ich rosły. Stąd zaczęły się wycieczki do drogerii, testowanie itd. Teraz mam dość sporo kosmetyków i kupowanie ich sprawia mi przyjemność. Prowadziłam także bloga o kosmetykach, ale szybko mi się znudziło... Zaczęłam się malować, bo większość dziewczyn w moim otoczeniu nosiła makijaż, a ja byłam taka dziecinna, niewyraźna. Mam buzię bardziej dziecięcą niż kobiecą i wiem, że makijażem dodaję sobie kobiecości. Mój chłopak zauważa każdą zmianę w moim makijażu, więc zwraca na niego uwagę, aczkolwiek zawsze, kiedy widzi mnie bez makijażu, słyszę komplementy. Maluję się, bo dodaje mi to pewności siebie. Noszę makijaż, aby podkreślić to, co mam ładnego i zakryć to, czego nie chcę oglądać i nie chcę pokazywać innym. Z makijażem czuję się pewniej, ale nie mam żadnego problemu, żeby pokazać się ludziom bez niego.
OdpowiedzUsuńOgólnie rzecz biorąc chciałam nadmienić, że dziś spędziłam sporo czasu na Twoim blogu i to niesamowite, jak bardzo utożsamiam Twoje słowa z moimi poglądami..
A ja lubie sie malować i nie widzę w tym nic próżnego, czy niestosownego. Oczywiście nie spedzam całych godzin przed lustrem, wpatrując się we własne oblicze. Ale kiedy ładnie się umaluję, ogole nogi, ułoże włosy to czuje po prostu kobieco i dobrze sama ze sobą. To własnie w duzej mierze dla samej siebie się maluję :)
OdpowiedzUsuńLubię się malować, ale ograniczam kosmetyki do minimum. Nie maluję się kiedy jestem w domu lub biegnę tylko do spożywczego po szybkie zakupy. Jeżeli muszę gdzieś wyskoczyć, coś załatwić to moim takim "must have" jest tusz do rzęs + róż/bronzer + pomadka ochronna :)
OdpowiedzUsuńJa raczej maluje się od czasu do czasu ze względu na jego brak... :) Często się gdzieś spieszę i nie wyrobiłabym się z malowaniem. Takie zwykłe oszczędzanie czasu... :D
OdpowiedzUsuńHej, wczoraj odkryłam Twojego bloga i jestem oczarowana serią "W poszukiwaniu kobiecości". Bardzo do mnie przemawia, czuję, jak w mojej głowie otwierają się jakieś drzwiczki... :) Dziękuję!
OdpowiedzUsuńŻyjemy w czasach, gdy ludzie patrzą na nas przez pryzmat wyglądu. Pierwsze wrażenie jest kluczowe i nikt tego nie zmieni. Wiem, że wiele osób mogłoby się ze mną pokłócić wmawiając, że "liczy się osobowość", ale niestety, ona jest na drugim miejscu, bo najpierw drugi wyrabia sobie opinię o naszej powierzchowności, a dopiero później może dołączyć do tego swoje przemyślenia o naszym charakterze.
OdpowiedzUsuńJa sama patrzę na inne kobiety zwracając uwagę na to czy są pewne siebie i zadbane. Według mnie podkreślanie swoich atutów nie jest wcale wynikiem narcyzmu, a przejawem dbania o swoje ciało. Dziewczyny, która wychodzi po bułki bez makijażu nie określiłabym mianem "płytkiej", za to na taką, która ubiera się podobnie do swojej babci i ma gdzieś, jak wyglądają jej włosy, czy twarz powiedziałabym: "zaniedbana". Jasne, jeśli czuje się dobrze w swoim ciele...super, zazdroszczę, ja bym tak nie potrafiła. Sama mam takie znajome i wiem, że to wynika bardziej z tego, że mają gdzieś swój wygląd, a nie z tego, że posiadają zupełnie odmienny system wartości od mojego. I tak, nasz wygląd w dużym stopniu określa nas samych :)
Ja maluję się dla siebie, by czuć się lepiej, gdy widzę, że po zbyt krótkim śnie mam podkrążone oczy, a moja cera nie jest w dobrej kondycji. Gdy wiem, że jestem dobrze ubrana oraz uczesana wzrasta moja pewność siebie i myślę, że wiele kobiet zachowuje się w ten sposób z tych samych pobudek.
Kiedyś malowałam, się dośc mocno, a teraz bardzo delikatnie (szczytem mocnego makijażu są teraz czarne kreski albo czerwone usta). I nawet ostatnio zastanawiałam się nad tym. Doszłam do wniosku, że kiedyś miałam o wiele niższe poczucie własnej wartości. Poza tym raz się nie umalowałam i mój szef spytał, dlaczego i stwierdził, że wyglądam na chorą (później się okazało, że gustuje w mocniej umalowanych kobietach...) Do tego doszło kilka spotkań z facetami, którzy największą uwagę zwracają na wygląd i z biegem czasu stwierdziłam, że ja po prostu MUSZĘ się malować bo inaczej wyglądam okropnie.
OdpowiedzUsuńAle dwa lata temu poznałam mojego obecnego chłopaka. I on stopniowo uświadomił mi, że makijaż nie jest niezbędny. Kiedy jesteśmy w domu wcale się nie maluję. Kiedy wychodzimy gdzieś razem robię tylko delikatny makijaż. Staram się podkreślać swoją urodę a nie ją zakrywać. A dla kogo się maluję? Myślę, że dla samej siebie, dodaje mi to pewności siebie. Chociaż wyjście bez makijażu nie jest dla mnie tragedią. Dużo bardziej denerwuje mnie, gdy mam bad hair day:)
Mnie niestety te ciężko wywalczone 50kg szczęścia nie daje :(
OdpowiedzUsuńTrudno mi powiedzieć dla kogo się maluję, u mnie to chyba związane jest z czasem, bo do pracy też potrafię pójść tylko w tuszu do rzęs i odrobinie pudru na policzkach. A kiedy mam więcej czasu, to zaczynam się bawić w malowanie cieni, tuszowanie niedoskonałości i chyba mnie to w jakiś sposób bawi czy zajmuje. W moim otoczeniu każda dziewczyna obowiązkowo stosuje fluidy, bazy itp. Ja tego nie robię, bo wydaje mi się, że dopóki ma się dobrą cerę, to nie koniecznie trzeba ją maskować. Jeszcze przyjdzie i na to czas :-)
OdpowiedzUsuńMalujemy się dla siebie. Ubieramy się też dla siebie. Tak jak myjemy zęby dla siebie i takie tam. Wygląd zewnętrzny jest ważny (mimo, że każdy twierdzi, że liczy się wnętrze). Świadczy o nas, jest to część naszego wizerunku, odświeżenie buzi delikatnym makijażem również.Gorzej jak zaczynamy się przebierać i na twarzy mamy maskę.
OdpowiedzUsuńJa się nie zawsze maluję ale wiem, że z makijażem wyglądam lepiej i jestem pewniejsza siebie :)
Masz całkowitą rację w tych słowach, według mnie wiele kobiet maluje się po prostu po to aby czuć się bardziej pewnymi siebie. Może to , że makijaż będąc w pewnym sensie placebo zapewnia je o piękności sprawia, że naprawdę własna ocena podnosi się do góry.
OdpowiedzUsuńBardzo mądry post! Z tym "dla siebie" to sprawa zdaje mi się nieco bardziej skomplikowana, bo fakt, po domu chodzimy bez makijażu i nie wpływa to na nasze samopoczucie, ale wydaje mi się, że gdybyśmy miały wyjść "do ludzi" i przed wyjściem zobaczyć w lustrze to brzydkie kaczątko to nam samym zrobiłoby się smutno :} zauważyłam też, że bardzo często rano, kiedy jestem jeszcze w piżamie mówię sobie "o, fajnie wyglądam, może nie muszę się malować", ale kiedy później ubiorę normalne ciuchy to to już jakoś nie pasuje, kwestia na pewno też przyzwyczajenia, ale i też "dopełnienia looku".
OdpowiedzUsuńHm, wydaje mi się, że makijaż nie jest złem... Nie świadczy o tym, że taka osoba jest "płytsza". Uważam, że można znaleźć równowagę pomiędzy 1 a 2. Osobiście- lubię sam proces malowania,sprawia mi to przyjemność, bo czasami można popisać się kreatywnością. A maluję się po to,żeby coś ukryć i podkreślić to, co jest ok. cóż- klasyczną pięknością nie jestem, ale makijaż, poprzez ukrywanie pewnych wad, oczywiście, że poprawia wygląd czyli też nasze samopoczucie. Czy jest w tym coś złego?
OdpowiedzUsuńJa kiedyś nie wyobrażałam sobie życia bez makijażu. Mam tak, że często z powodu gorąca, zmęczenia lub emocji robię się czerwona. Kiedyś było mi ciężko nawet o tym rozmawiać. Codziennie nosiłam makijaż. Nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że musiałam. Bardzo ciężko mi było pokazać się komukolwiek "w takim stanie". Wydaje mi się, że traktowałam makijaż jako swego rodzaju tarczę obronną i sposób na podwyższenie swojej samooceny. To było złe, bo prowadziło mnie tylko do zamykania się w sobie coraz bardziej.
OdpowiedzUsuńZ czasem zaczęłam eksplorować swoją kobiecość, zmieniać się, nosić inne ubrania, wyglądać, zachowywać się i czuć inaczej... bo stawałam się coraz szczęśliwsza i pewniejsza siebie, ale nie przez makijaż. Po prostu wzięłam się za siebie i z dzisiejszą pewnością siebie nawet jeśli czasami zdarzy mi się zaczerwienić, to nikt nie zwraca na to uwagi a jeśli już, to obracam to w żart i za każdym razem przejmuję się mniej, co ludzie sobie o mnie pomyślą.
Stosuję specjalną linię kosmetyków do cery wrażliwej oraz staram się wyciszać swoje myśli, nie denerwować się tak często.
Również jestem zdania, że kobiece piękno powinno pochodzić z wnętrza. Ba, prawdziwe kobiece piękno może pochodzić TYLKO z wnętrza. Weźmy na przykład dziewczynę, która wygląda tak sobie (chyba każdy z nas taką zna), ale ma świetny charakter- jest pewna siebie, sympatyczna, pomocna, zabawna. Czy nie myślimy o niej wtedy jako o ładniejszej?
Była do tego jakaś teoria, że ludzie, których znamy i są nam bliscy są postrzegani przez nas jako bardziej atrakcyjni.
Nie w tym rzech. Chodzi mi o to, że jeśli kobieta czuję się ze sobą dobrze, jest szczęśliwa i pełna energii "w środku"- to widać. Nie tylko w oczach i sposobie zachowania. Kiedy jest się szczęśliwym człowiekiem, jest się zdrowszym i to też widać.