Dziękuję za wszystkie odpowiedzi, które do mnie przysłałyście. Dostarczyłyście mi wielu tematów do przemyśleń, zwątpień, stwierdzeń. Cieszę się, że tak wiele z Was się podzieliło swoim spojrzeniem i przepisem na kobiecość. Myślę, że wiele możemy się nauczyć od siebie nawzajem.
Książkę dostanie Alicja. Poruszyła ona temat kobiecości w ogóle - czym ona dla niej jest i w których aspektach się objawia.
/pisownia oryginalna/
Całą historię muszę zacząć od tego, że według ogólnie przyjętego kanonu kobiecości nigdy nie byłam kobieca. Nie malowałam się, chodziłam w przydługich, flanelowych koszulach, a gdyby nie kolor byłabym posiadaczką włosów identycznych do tych „Meridy walecznej”. Co wcale nie znaczy, że o siebie nie dbałam! Jak na licealistkę to jadałam nadzwyczaj zdrowo, trenowałam w sekcji pływackiej, starałam się nie zarywać nocy na uczeniu, imprezach, przeglądaniu Internetu. Ale jednak w oczach innych „prawdziwe kobiety” ( swoją drogą mówienie o „prawdziwości kobiet” jest jakąś piramidalną bzdurą bo czy istnieją jakiechś nieprawdziwe?) a więc, „prawdziwe kobiety” muszą chodzić w szpilkach (najlepiej od Louboutina), obcisłym kostiumie i obowiązkowo czerwone usta. Nawet jeśli jakiejś kobiecie EWIDENTNIE nie pasuje ten kolor to musi w go zainwestować bo przecież nie byłaby kobietą, gdyby tego nie zrobiła! Teraz przesadzam, ale tak to trochę wygląda. Ale wracając do liceum- kumplowałam się wtedy głównie z chłopakami, nie byłam otoczona wianuszkiem przyjaciółek, które wymieniały się lakierami, a ich ulubionym zajęciem było przeglądanie katalogu z Avona. Nie, ja miałam swoje gry, swoje książki, a perspektywa wstawania godzinę wcześniej tylko po to, żeby się pomalować, była dla mnie śmieszna. No ale nie zmienia to faktu, że ślepo podążając za poglądami innych takie właśnie dziewczyny uważałam za kobiece.
Dopiero teraz widzę jak bardzo się myliłam. Bo na drugim roku studiów przeżyłam w tym temacie katharsis. Moja siedmioletnia sąsiadka zachorowała- nic poważnego, ale musiała zostać przez tydzień w szpitalu. Przyszłam ją odwiedzić raz, drugi, aż z racji tego, że jej mama nie mogła dostać wolnego, sama wychowywała córkę i musiała jakoś utrzymywać rodzinę, zaoferowałam się, że na zmianę z jej babcią będę ją odwiedzała. I szczególnie zapadła mi w pamięci pewna kobieta, która była mamą innej dziewczynki leżącej na oddziale.
Na oko miała ze czterdzieści lat. Średnio ubrana, z poplątanymi włosami i „dłońmi górnika”. Jestem pewna, że żaden zdrowy na umyśle facet by się za nią nie obejrzał. Ale ona miała w sobie „to coś”. Mówiła jakby pisała wiersze- melodyjnie i z taką…no jakby to nazwać….mądrością? Tak, to dobre słowo. Obie czasem nie miałyśmy nic do roboty, kiedy dziewczynki szły do świetlicy na przykład. I wtedy rozmawiałyśmy. Mimo dzielącej nas różnicy wieku rozmowa zawsze się kleiła. Okazało się, że kobieta ta była niesamowicie mądra życiowo. Miała w sobie klasę, wdzięk, olbrzymią siłę, energię. Kiedy się uśmiechała to tak ciepło, mimo zmarszczek wokół oczu widać było jej piękno, które- może to zabrzmi banalnie- wynikało ze środka. Była niesamowicie pogodną osobą, optymistką wierzącą w ludzi i prawdziwą miłość jak z bajki. Do tego miała tyle zainteresowań- grała na fortepianie, zdobywała kolejne górskie szczyty, robiła własnoręcznie biżuterię. Do teraz zastanawiam się jak znajdowała na to wszystko czas. No ale kiedy nasze „córki” wyszły ze szpitala, nie widywałyśmy się.
Długo myślałam o całej tej znajomości. Właściwie to dopiero teraz zdałam sobie sprawę, czym jest kobiecość. Dla mnie to takie cechy, które absolutnie nie mają nic wspólnego z wyglądem. To znaczy, można mieć kobiecą sylwetkę, ale jest to bardziej związane z biologią. Kobiecość to coś o czym nie mówimy innym bo oni doskonale zdają sobie sprawę, że ją mamy. To zdolność do empatii, zrozumienia innych. To opieka jaką otaczamy najbliższych, optymizm, którym promieniujemy. Nie wiem czy istnieje coś takiego jak „kobieca solidarność”, ale ja często tego doświadczałam. Choćby w trosce często obcych mi osób. Mimo że z moją mamą zawsze miałam taki sobie kontakt, bo jednak nasza niezgodność zdań i charakterów była łatwo zauważalna, to jednak zawsze w kryzysowych sytuacjach stawałyśmy za sobą murem. Tak jak męskość nie jest dla mnie rozmiarem mięśni czy ilością dziewczyn, tylko opieką nad słabszymi i honorowym zachowaniem, tak kobiecość jest dla mnie ciepłem, którym otaczamy innych, realizacją marzeń, filozofią, której jestem bliżej zrozumienia.
Moją kobiecość odkryłam całkiem niedawno, ale doszłam do wniosku, że nie muszę jej w żaden sposób udoskonalać czy wyrażać bo jeśli ją mam to mam, a jeśli nie to trudno. Co ciekawe, kiedy zapytałam mojego chłopaka co on sądzi na ten temat, powiedział, że kobieca jest Doda:/ Ehhh, muszę go sprowadzić na dobrą drogę…
Nie wiem jak Wy, ale ja bardzo zapragnęłam być tą kobietą z "dłońmi górnika"...
Gratulacje :)
OdpowiedzUsuńPięknie napisane! I przede wszystkim, autorka trafiła w samo sedno. Prawdziwa kobiecość nie zależy od liczby szpilek w szafie, czy mnogości posiadanych odcieni czerwonej szminki. To właśnie to "coś", które sprawia, że kobieta jest jedyna i wyjątkowa. A tego nie da się kupić nawet u Louboutina :)
OdpowiedzUsuńzapytam mojego męża, co to według niego jest kobiecość.
OdpowiedzUsuń