niedziela, 28 września 2014

Zawsze chciałam mieć 30 lat




Wiele nasłuchałam się o momencie przekraczania tej magicznej trzydziestki. Że już zaczyna się starość, trzeba zacząć być poważnym i ogarniętym życiowo, coś bezpowrotnie przepada, a ty już nie jesteś tym człowiekiem, którym byłeś przed tą okrągłą rocznicą. Budzisz się i wiesz wszystko. A ja Wam powiem coś bardzo dziwnego. Chyba od bycia nastolatką nie mogłam się doczekać swojej trzydziestki...

To bardzo niepopularne, co teraz napiszę, ale tak było i jest. Do trzydziestki brakuje mi jeszcze kilka dobrych lat i wcale nie czuję się przytłoczona upływającym czasem. Może zdarzy się moment, kiedy w drogerii odłożę kosmetyk Under Twenty, bo to przecież nie mój przedział, poszukam kremu powyżej 25 roku życia albo odwieszę zwiewną sukienkę w kwiatki, kiedy dojdę do wniosku, że do pracy na spotkanie z klientem już nie wypada się tak ubrać... ale ciągle czekam na tą trzydziestkę. 

Odkąd byłam nastolatką lubiłam oglądać w telewizji model spełnionej kobiety trzydziestoletniej, zwłaszcza, że w moim otoczeniu i rodzinie widziałam dokładnie takie same kobiety. Zadbane, posiadające dobrą pracę, podróżujące, zakładające rodzinę. Czas przed trzydziestką był przeznaczony na ułożenie sobie wszystkiego - zdobycie wykształcenia, pracy, męża. 

Trzydziestka jawiła mi się (i jawi się nadal!) jako moment stabilizacji

niedziela, 21 września 2014

Tak bardzo wszystko




Dzieje się teraz wiele. Zbyt wiele, biorąc pod uwagę mój strach przed jakimikolwiek poplątanymi zmianami. Boję się ich za każdym razem, bo drżę, przeklęcie martwiąc się na zapas o rzeczy, które nigdy nie nastąpią. Tak neurotycznie i po kobiecemu nie chcę dopuścić do siebie myśli, że nadchodzi czas przyjemnej stagnacji, za którą tak długo tęskniłam. Że to już, że to teraz. Teraz spełniają się marzenia, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Tak wiele mam, a jeszcze więcej pragnę. U mnie najpierw nadchodzi zmiana, potem dopiero szczęście – dopiero później ono rośnie i rośnie, a ja nie rozumiem siebie sprzed kilku dni.

Pamiętam zdjęcia ze ślubu mojej babci oraz jej opowieści – jak bardzo płakała, kiedy wychodziła za mąż. Kiedyś nie rozumiałam tego, ale teraz wiem o co chodzi i jestem pewna, że ja będę płakać tak samo mocno. Z obawy przed poczuciem straty, które najprawdopodobniej nie nadejdzie. Z obawy przed zmianą i końcem, po którym będę najszczęśliwsza.

Marzy mi się wiele niekończących się chwil razem. Momentów wiary, że to, co jest między nami, jest jedyne i niepowtarzalne - jak u nikogo innego na świecie. Gorzkiej kawy o poranku i grubej książki przy nocnej lampce. Niezliczonych kilometrów górskich wędrówek, kochanych Bieszczad, cichych kawiarenek, uścisków dłoni, szybkich śniadań i leniwych sobót. Smutnych uśmiechów na pożegnanie i powrotów, które wiem, że nastąpią niebawem. Policzków, które bolą od śmiechu, oczu które płaczą tylko z radości. I tej cholernej pewności, że nie ma innego miejsca na świecie, w którym wolałabym być.